Ileż to razy próbowałam usiąść, wyrzucić z siebie wszystko to, co siedzi w głowie, we wspomnieniach, w planach na przyszłość. Ileż to raz próbowałam ogarnąć ten chaos, z którym tak trudno jest mi na codzień sobie poradzić! Tak bardzo chciałam się tym wszystkim z Wami podzielić, że... przestałam pisać :).
Kiedy zdałam sobie sprawę, że przestałam robić to, co lubię, że kawał przemyśleń, miejsc, wspomnień nie został w żaden sposób utrwalony, choć obiecywałam sobie regularność- zrobiło mi się przykro. Znowu jesteś niekonsekwentna - ten znienawidzony fakt, odwieczny kompleks, miliony razy przemykał mi przez myśl, ale świadomość niekonsekwencji i zaniedbania... nie zmieniała kompletnie niczego. Mijały dni, a z każdym dniem trudniej było mi wrócić.
Przyszedł Nowy Rok, od którego już wszystko miało się zmienić. Ale minął miesiąc, a ja wciąż pozostawałam w blogowym nieistnieniu.
Tyle się wydarzyło! Ostatnie miesiące były intensywne i jednocześnie ... spokojne.
Co robiłam, gdy mnie tu nie było?
Podróżniczo udało się odwiedzić kilka europejskich stolic i kawał Polski (co zupełnie nie było w planach! ). Autostopowo jestem w całkiem dobrej formie, samorozwojowo- chyba również. Kilka punktów ze swojej listy rzeczy do zrobienia, z uśmiechem na twarzy skreśliłam. Kilkanaście innych - z ekscytacją dopisałam. W międzyczasie zaczęłam nowe studia, żeby zaraz je rzucić, nie widząc w podwójnym wysiłku większego sensu. Sprawdziłam się w roli lidera projektu, po raz pierwszy w życiu prowadząc swój własny zespół i odkrywając w sobie pasję do działki HR. Poznałam mnóstwo ludzi, z których część została w moim życiu na dłużej. Sprawdziłam się na kilku dotąd nieznanych mi płaszczyznach. Na kilku z nich poniosłam mniejsze czy większe porażki.
Musicie koniecznie wiedzieć, że mam za sobą najlepszy rok w życiu. I nie boję się tego powiedzieć głośno! :) Tyle niespodzianek, tyle zaskakujących zwrotów akcji. Tyle rozczarowań, tyle motywacji, tyle prób charakteru. Wszystkie bolączki i rozterki sprawiły, że... czuję się świetnie. Jak nigdy dotąd! Nie zmienia tego nawet fakt, że chwilwo znowu wpadłam w jakiś wewnętrzny, melancholijny chaos i złośliwie uczepiło się mnie takie poczucie niespełnienia, że gdybym umiała wycisnąć z siebie łzę, to może nawet bym sobie głośno zapłakała ;).
Jakkolwiek paradoksalnie to nie brzmi, po tym co przed chwilą napisałam - miotam się straszliwie. Jestem obecnie na etapie poszukiwań bardziej intensywnych niż te, które nawiedzały mnie w czasie pobytu we Francji, po powrocie z niej i w trakcie/ po przyjeździe ze Stanów. Chyba tak bardzo próbuję nie utknąć w martwym punkcie, że.... potykam się o własne nogi:)
Ale żyję! Żyję kochani i wracam, bo bardzo tego miejsca potrzebuję.
W przeciwnym razie- chyba eksploduję!
1 komentarze:
A już się obawiałam, że ten powrót nigdy nie nastąpi! Całe szczęście, że jednak wreszcie jesteś - zostań, proszę, na stałe!!! :) ciesze się, że kiedy Cię nie było, to przynajmniej dobrze się u Ciebie działo ;) wiem też, że powroty bywają bardzo trudne, sama muszę powrócić do kilku spraw i kompletnie nie wiem jak... ale u mnie od dłuższego czasu nic nie jest łatwe.
Pisz, Kochana, bo tęsknię za czytaniem Cię! :*
Prześlij komentarz