Pamiętam, że gdy
byłam dzieckiem, Los Angeles, Hollywood czy Beverly Hills wydawały
mi się miejscami abstrakcyjnymi. Często pojawiały się w filmach i
w bajkach, jednak nigdy nie pomyślałabym, że kiedykolwiek je
odwiedzę. I mimo że nigdy nie fascynował mnie świat showbiznesu i
gwiazd, zawsze towarzyszyła mi ciekawość, jak te miejsca wyglądają
w rzeczywistości.
Ciekawość
została zaspokojona, ale pojawiło się też uczucie rozczarowania,
którego tak do końca nie potrafię wyjaśnić. Jako miłośniczka
natury, łażenia i chłonięcia wszystkiego tego, co do zaoferowania
ma natura, nigdy nie spodziewam się po dużych miastach
zaniemówienia z wrażenia. Szczególnie nie powinnam się tego
spodziewać po amerykańskich metropoliach - przeświadczenie, że
nie mają one zbyt wiele do zaoferowania, okazało się prawdą.
Rozczarowanie tłumaczę sobie dobrym wrażeniem po uroczym San Francisco i bogatym
w historię Bostonem. Może wyobrażając sobie Miasto aniołów i
stolicę gwiazd przez pryzmat tych miejsc, pojawił się w głowie
nieco fałszywy obraz?
Przez
trzy dni mieszkaliśmy w najtańszym z możliwych hosteli w
Hollywood. I mimo że prawie z samego hostelu widzieliśmy znany napis "Hollywood", to w mojej
opinii spędziliśmy tam o jakieś dwa dni .. za długo. Udało nam
się przejść pieszo sporą część miasta, odwiedzić takie miejsca
jak China Town, dzielnicę meksykańską czy Little Tokio. I
zobaczyć chyba wszystko to, co Los Angeles ma do zaoferowania.
Według mnie- niewiele tego! Miasto wydaje mi się być brudnym i
zaniedbanym, wzgórza Hollywood przereklamowane, a alei gwiazd nie
ratowało nawet zdjęcie z Jacksonem.
|
Gwiazdorzę! w końcu Hollywood! |
|
Aleja Gwiazd, Hollywood |
|
A może Oscara? Albo .. Oscarem ? :) |
|
Little Tokyo, Los Angeles |
|
Ale Meksyk! |
|
Diabeł w Mieście Aniołów? |
|
China Town |
|
Dobra mina do złej gry? :) |
|
Fanka odnalazła Mistrza! <3 |
|
Uniwersytet Kalifornisjki |
Czy
warto zobaczyć LA? Tak, ale tylko po to, aby dla świętego spokoju
odhaczyć z listy „must see” to chyba najbardziej znane w Ameryce
miejsce i samemu wyrobić sobie o nim zdanie. Zaletą jest na pewno
sąsiedztwo pięknych plaż takich jak np. Santa Monica znana ze
słonecznego patrolu, gdzie w nocy zrobiliśmy sobie zakrapianą
dobrymi trunkami integrację :) Ładnym miejscem jest też
Uniwersytet Kalifornisjki, na którego kampusie zbierałam siły do
dalszej podróży, wylegując się pod cieniem drzew, podczas gdy
Maciek z Karolinami zwiedzali Universal Studio.
Z
ulgą opuszczaliśmy Los Angeles, które chyba wszyscy zapamiętaliśmy
jako duszne, gorące i zakorkowane miasto, w którym ciężko jest
zaparkować samochód bez groźby odholowania :)
Z nadzieją
ruszyliśmy w stronę San Diego, w którym mieliśmy zobaczyć
Tijuanę i granicę z Meksykiem :)
3 komentarze:
Kurczę, chyba jestem totalnie dziwna, bo nigdy nie chciałam zobaczyć Los Angeles ;) wydaje mi się takie... przereklamowane. A przez te wszystkie seriale to już w ogóle, przerysowane i nieładne. Po Twoim poście wnioskuję, że niewiele się pomyliłam? ;)
a mi się LA zawsze kojarzyło z tymi wysokimi do nieba palmami i pięknymi plażami, jednak tamtejszy klimat robi swoje. szkoda, że miasto nie zrobiło na Tobie aż tak dużego wrażenia, nie ma to jak się rozczarować. może dlatego, ze Stany jednak są trochę przereklamowane, na razie mnie tam nie ciągnie aż tak bardzo.
Cieszę się, że wracasz, bo bardzo na to czekałam!!! :) a ja, jakby coś, to jestem teraz tutaj: http://szept-roz.blogspot.com/ :)
Prześlij komentarz