Biarritz-niewielka nadmorska, acz charakterystyczna miejscowość w
Akwitanii, położona w odległości około 190 km na południe od
Bordeaux. Punkt obowiązkowy francuskich Pays Basque. Jedno z
największych francuskich zaskoczeń mojego małego, podróżniczego
móżdżka.
Kiedy
tkwiłyśmy w San Sebastian, nie bardzo wypoczęte po dobrej, ale …
niezbyt wygodnej piaskowej nocy, traciłam nadzieję (i
cierpliwość!), że dotrzemy do Biarritz. Czy się tym martwiłam?
Może trochę. Sporo Francuzów mówiło: koniecznie zobaczcie
Biarritz. Ale gdy czytałam o nim w Walczakowym przewodniku i
przypominałam sobie, jak nasi francuscy doradcy opisywali nam to
miejsce, przed oczami stawał mi komercyjny, wypchany po brzegi
turystami snobistyczny, nadmorski kurort, będący rajem dla
surferów. To sami Francuzi podsunęli mi to wyobrażenie- Biarritz
opisywali jako drogie, eleganckie, najbardziej popularne zagłębie
Pays Basque.
Ale
kiedy w końcu ktoś zechciał nas zabrać z Hiszpanii (chłopacy, na oko nasi rówieśnicy), której na tamtą chwilę, jak już
ostatnio wspominałam, miałam serdecznie dość, a co więcej-
jechał w stronę Biarritz- pomyślałam sobie: może to jeszcze nie
koniec wojaży na dziś!
Gdy chłopcy grzecznie wysadzili nas w odległości kilkunastu kilometrów od celu, złapałyśmy kolejnego stopika- przemiłego Francuza, który podwiózł nas.. dwa razy. Pierwszy raz- kilka kilometrów- do cywilizacji. Drugi raz- gdy zobaczył, że nadal stoimy z kawałkiem wygniecionego już mocno papieru w środku miasteczka (zabawne, ale komu by się chciało szukać innego miejsca?), postanowił zlitować się nad nami i podwieźć do celu- musiałyśmy wyglądać do prawdy.. urzekająco! :).
Gdy chłopcy grzecznie wysadzili nas w odległości kilkunastu kilometrów od celu, złapałyśmy kolejnego stopika- przemiłego Francuza, który podwiózł nas.. dwa razy. Pierwszy raz- kilka kilometrów- do cywilizacji. Drugi raz- gdy zobaczył, że nadal stoimy z kawałkiem wygniecionego już mocno papieru w środku miasteczka (zabawne, ale komu by się chciało szukać innego miejsca?), postanowił zlitować się nad nami i podwieźć do celu- musiałyśmy wyglądać do prawdy.. urzekająco! :).
Najważniejsze
jednak, że byłyśmy w Biarritz. Pierwsze wrażenie gdy wędrowałyśmy
przez miasteczko w stronę plaży: jest cicho. Spokojnie. Czyżby
sezon definitywnie można było uznać za zamknięty? Nie byłam
przekonana. Kilka większych budynków, które trochę kojarzyły się
z hotelami w naszych poczciwych Międzyzdrojach. Czyli jednak kurort.
Turystyczny.
Biarritz
jest jednym z najbardziej popularnych miejsc we francuskich Pays
Basque (pozostałe: Anglet i Bayonne). Nie kusiło mnie tak bardzo,
jak spokojniejsza(ponoć) i mniej komercyjna Bajonna. Ale stop
poniósł nas do Biarritz, gdzie i tak nie miałyśmy dużo czasu na
zwiedzanie.
Gdy
zmęczone wędrówką dotarłyśmy na plażę, poczułam …
zdziwienie. Ludzie owszem, są. A gdzie ich nie ma? Widok jednak...
był przejmujący. Nie wiem, może to przez tę pogodę (ciepło, chłodny, lekki wiatr) i zmęczenie – wszystko wydawało mi się
takie.. nierealne. Ja i wszystko inne gdzieś tam daleko, w tle.
Ale z tymi surfermi to jednak nie kłamali! |
W Biarritz, gdy tylko wyjdzie się na plażę, od razu w oczy rzucają się dwa skrajne punkty – z prawej strony dumna latarnia i port, z drugiej - skała Rocher de la Vierge. Musiałyśmy wybrać- w lewo czy w prawo? Jak na studentki prawa przystało, oczywiście wybrałyśmy lewo.
Gdy
wędrowałyśmy wyznaczonymi szlakami w kierunku skały Najświętszej
Marii Panny, czułam się wspaniale. Nie mogłam oderwać wzroku od
bądź co bądź, całkiem nowego dla mnie krajobrazu. Bo o ile widok
oceanu już nie dziwi, to majestatyczne skały dzielnie znoszące niewybredne
prowokacje wściekłych, pienistych fal – tak.
Gdy stałam u stóp
Rocher
de la Vierge, spoglądając nieśmiało raz to na królową, raz to
przed siebie- na górskie, niemożliwe do ogarnięcia wzrokiem
szczyty Pirenejów, słysząc szum fal, czując chłodny wiatr,
delikatnie muskający moją twarz- czułam się najszczęśliwszą
dziewczyną na świecie. Tak niewiele mi potrzeba, żeby czuć się
tak dobrze. Czyste, najlepsze z możliwych, piękno. Nigdy nie
widziałam czegoś takiego- mogłam tak stać i gapić się bez
końca.
Majestatyczna Rocher de la Vierge |
Jednak
gdziekolwiek bym nie była, czegokolwiek bym nie czuła-
rzeczywistość zawsze brutalnie musi przypomnieć mi o swoim
istnieniu i zapukać w ramię głośno krzycząc: Halo, czas wracać! Nawet
najpiękniejszy widok dla moich mocno rozpieszczanych ostatnio oczu
tego nie zmieni. Nie mając dużo czasu, musiałyśmy zacząć myśleć
o powrocie. Było już późno, perspektywy złapania stopa-
istniały, ale czy nie czeka nas powtórka z San Sebastian? Nigdy nie
wiesz. Dlatego ze smutkiem ruszyłam powłócząc nogami w kierunku
przeciwnym do tego, w którym chciały zostać oczy i dusza.
Oglądając się za siebie, w głowie powtarzałam wciąż: Jeszcze
tu wrócisz.
Zanim
jednak ostatecznie pożegnałyśmy się z Biarritz, udało nam się
zobaczyć tutejszy kościół Saint-Charles, mocno charakterystyczny
dla tego miejsca i przepiękną wystawę odbywającą się u jego
stóp.
Kolejny plus dla Biarritz- jedna z najlepszych ekspozycji, jaką widziałam ostatnimi czasy, całkowicie trafiająca w moje poczucie piękna i gustu, wspaniale okazująca fenomen ludzkiego ciała. (dla zainteresowanych- tutaj link do twórczości jednego z artystów: klik).
Kolejny plus dla Biarritz- jedna z najlepszych ekspozycji, jaką widziałam ostatnimi czasy, całkowicie trafiająca w moje poczucie piękna i gustu, wspaniale okazująca fenomen ludzkiego ciała. (dla zainteresowanych- tutaj link do twórczości jednego z artystów: klik).
Na deser zaś wystawa malarska! (klik).
Powrót
nie był prosty. Mimo że miałam nadzieję, że szybko
czmychniemy do Bordeaux- okazało się, że mój optymizm jak zwykle płata figle. Gdy szłyśmy i szukałyśmy normalnej drogi do złapania
kogokolwiek, poczułam takie zmęczenie, że jedyną rzeczą, na
którą miałam ochotę, był sen. Na dodatek zaczęło padać, dobry humor
gdzieś wyparował, a przemili policjanci ostrzegali, że zaraz zrobi
się ciemno, a my mamy przed sobą jeszcze tyle kilometrów do pokonania.
Stróż prawa zawsze podniesie Cię na duchu, bien sûr! I z
pewnością poinformuje Cię o tym, o czym wcześniej nie miałeś żadnego pojęcia.
Gdy trochę
zregenerowałyśmy siły, postanowiłyśmy przejść się
jeszcze kawałek w poszukiwaniu lepszej miejscówki. I tutaj już
szczęście nam dopisało – spotkałyśmy dwóch Francuzów, którzy
jechali razem do Bordeaux w ramach covoiturage- nie zastanawiając
się długo, dołączyłyśmy do nich i po około dwugodzinnej,
całkiem sympatycznej podróży, znalazłyśmy się w akademiku w
Bordeaux. I tak oto nasza dwudniowa, pełna przepięknych miejsc
podróż dobiegła końca- a ja po raz kolejny uwierzyłam, że
„chcieć to znaczy móc” - co przydało się niesamowicie w kolejnej wycieczce - do Marsylii, jak do tej pory- największego naszego autostopowego wyzwania, którą odwiedziłyśmy tydzień
później.
P.S- Kochani (tak, ja naprawdę wierzę w to, że ktoś czyta moje wypociny!), przepraszam za zwłokę w pisaniu! Trochę ostatnio się działo, brak czasu robi swoje. Do opisania mam dwie zaległe podróże- Marsylię i La Rochelle. Od soboty na uczelni mamy tydzień wolnego - dlatego ruszamy do Paryża, później w stronę Bretanii i do Nantes. Postaram się przed wyjazdem podzielić się z wami przemyśleniami o Marsylii - póki wspomnienia mają jeszcze żywy kolor! A więc - do szybkiego usłyszenia!
1 komentarze:
Walczakowej przewodnik jest the best! <3 Mam wrażenie, że St Sebastien i Biarritz było wieki temu, czemu nie można cofnąć czasu?
Spokojna głowa, o Marsylii na pewno nie zapomnisz!
Prześlij komentarz