Hiszpańska Donastia- San Sebastian |
Trudno
sobie wyobrazić piękniejsze położenie miasta. San Sebastián
wciśnięte jest bowiem między morze i góry, nad półkolistą zatoką La
Concha, czyli po hiszpańsku - "Muszla”.
Początkowo plan był taki: zobaczyć
francuskie pays basques – głównie
nastawiałyśmy się na Biarritz i Bayonne. Jednak gdy przypomniałam
sobie drogowskazy, które widziałam podczas poprzednich podróży i
rady Stephanie, z którą jechałyśmy do Arcachon, w głowie
zaczęła migać mi Hiszpania. Pourquoi pas?! Do granicy z Hiszpanią
z Bordeaux nie jest daleko (do samego San Sebastian około 240 km), dlatego pomyślałam, że szkoda byłoby
nie wykorzystać bliskości jej położenia, tym bardziej, że nigdy nie miałam okazji się z
nią zetknąć.
Od
samego rana jednak wszystko szło nie tak jak trzeba. Wydawało nam się, że
wiemy, gdzie jest odpowiednia wylotówka- jednak jak to często bywa
w takich sytuacjach, bardzo się pomyliłyśmy.Straciłyśmy mnóstwo
czasu na błądzenie po obrzeżach Bordeaux, bo mimo że znalazłyśmy
autostradę, to nie było dobrego miejsca do stopowania. Przez chwilę
myślałam, że lepiej będzie jak wrócę do akademika i położę
się spać. Jednak na szczęście spróbowałyśmy (miejsce do
stopowania było śmieszne, ale nie miałyśmy już siły szukać
lepszego), zatrzymał się starszy pan i wywiózł nas … w
stronę Hiszpanii, to fakt, ale w kierunku przeciwnym do San
Sebastian. Wyobrażacie to sobie? Zamiast przybliżyć się do celu,
my się od niego oddaliłyśmy. Z opresji wybawił nas sympatyczny,
młody Francuz z którym... wróciłyśmy prawie że do samego Bordeaux.
O ironio! Wiem, to śmieszne, ale niestety to prawda. Jednak nadrobił dla nas parę
kilometrów i zostawił nas w idealnym miejscu do stopowania. Ledwo
wyciągnęłyśmy kartkę (nie zdążyłam nawet nadgryźć kawałka
bagietki), a już zatrzymał się olbrzymi tir z Hiszpanem w średnim
wieku, który jechał do miejscowości położonej 10km od San
Sebastian. To chyba była nagroda za wcześniejsze niepowodzenia,
albo przeznaczenie ( dzięki pobytowi we Francji i kilku sytuacjom,
które mnie tu spotkały, coraz częściej zaczynam wierzyć, że coś
takiego faktycznie może istnieć). Pierwsza podróż tirem w moim
życiu minęła w rytmach hiszpańskich szantów, bo niestety pan nie
mówił ani po francusku ani po angielsku- jedyny sposób komunikacji
między nami to był język migowy. Jednak miło ją wspominam-
podczas gdy Natala odsypiała z tyłu naszą wczesną pobudkę, ja,
siedząc z przodu, cieszyłam się podróżą w stronę hiszpańskiego
słońca, słuchając hiszpańskiej muzyki, czując klimat południa,
podziwiając przepiękne widoki zza okna, uśmiechając się do
Hiszpana, gdy ten nucił sobie coś pod nosem. Później było już
trochę gorzej, bo kilka kilometrów do celu podwiózł nas
zbzikowany Hiszpan, słuchający na cały regulator hiszpańskiego
techno-popu (to było straszne), składając eee, nieco dziwne
propozycje. Nie był jednak groźny, zrobił nam objazdową wycieczkę
wzdłuż plaży w San Sebastian po czym w końcu (!) mogłyśmy
wysiąść w centrum miasteczka, ucałować ziemię i rozpocząć zwiedzanie.
Pierwsze
spostrzeżenia? To moje miejsce. Nie, inaczej. To mój krajobraz.
Samo miasto- nie. Miasto pełne turystów, żyjące.. szybko i
intensywnie.
San Sebastián usytuowane jest nad półkolistą zatoką La Concha, a po obu jej stronach wznoszą się dwa wzgórza: po prawej Monte Urgull, a po lewej Monte Igeldo. Pomiędzy nimi, u wyjścia z zatoki, leży wysepka Santa Clara.
San Sebastian- zdjęcie satelitarne (foto-google) |
Wędrówkę
rozpoczęłyśmy od wspięcia się na wzgórze Monte Urgull, nad
którym góruje majestatyczny, trzydziestometrowy Chrystus,
ogarniający zasięgiem swojego wzroku całą tę malowniczą
okolicę. Wzgórze było kiedyś punktem strategicznym w
licznych wojnach, o czym przypomina twierdza Santa Cruz de la Mota
pochodząca z XII wieku. Na wzgórzu znajduje się również
cmentarz poświęcony Anglikom, którzy przyszli z odsieczą
do okupowanego przez Napoleona miasta.
Na wzgórzu znajduje się też małe
muzeum- ekspozycja z różnymi, morskimi, hiszpańskimi
ciekawostkami. Całe wzgórze przykryte jest koronami parku
miejskiego, w którym podczas naszego pobytu odbywał się
festyn miejski. Dlatego po ciężkiej wspinaczce, zmęczone palącym
słońcem, odpoczęłyśmy w cieniu drzew słuchając lekkiej,
rockowej muzyki, chyba jakiegoś niszowego, męskiego zespołu,
ciesząc oko jego wokalistami, mając rozkminy na miarę
piętnastoletnich gimnazjalistek. Witajcie w Hiszpanii!
Podczas wspinaczki na wzgórze |
Widok na bazylikę |
Ekspozycje pod twierdzą Monte Urgull |
Kolejny cel wędrówki: poczuć klimat
miasta! Spacer licznymi, wąskimi, bardzo zatłoczonymi
uliczkami- tutaj nawet krzykliwi turyści nadawali pozytywnego
klimatu temu tętniącemu życiem miasteczku. Przepełnione barami,
kawiarenkami San Sebastian sprawia wrażenie.. modnego miasta. Tak,
myślę, że to dobre określenie. I o ile może mieć ono wydźwięk
negatywny, tak w przypadku tej perły północy, muszę stwierdzić,
że... wcale mi to nie przeszkadza. Czasami człowiek potrzebuje
zaszaleć, i wtedy to właśnie powinien udać się do
takiego miejsca. Poczuć tętniące miasto, po czym uspokoić duszę
przepiękną malowniczą okolicą wpatrując się w nieosiągalne
górskie szczyty i wodę o niebiańskim kolorze. Gdyby wyobrazić
sobie, że wszystkich ludzi wymiótł z tego miasta jakiś szaleńczy
huragan, można się zacząć zastanawiać, czy oby przypadkiem nie
trafiło się do raju.
O ile w przypadku Carcassonne miałam
spory niedosyt w zwiedzaniu, tutaj nie było podobnego wrażenia.
Zobaczyłyśmy chyba wszystko, to co było warte zobaczenia.
Kościoły- przepiękne. Wędrówka niesamowitą trasą z jednej
plaży na drugą górskim zboczem z widokiem na zatokę nocą-
zaliczona. Wino na plaży i ukołysanie do snu szumem fal-
zaliczone.
Plac konstytucji |
Jeden z najstarszych kościołów w mieście - San Vicente |
A po drugiej stronie Monte Urgull... |
Most - Maria Cristina |
Neogotycka Katedra Dobrego Pasterza |
Dopiero po zmroku zaczyna się tu prawdziwe życie! |
Czerwony dywan- przesada? Tak! Ale nie w San Sebastian! |
Najgorsze wspomnienie z tego krótkiego
pobytu w Hiszpanii? Przykro to pisać, ale to... sami Hiszpanie.
Podczas tej wycieczki, poza uprzejmym kierowcą tira, nie spotkałyśmy
normalnego faceta-Hiszpana. Poza tym, że Hiszpanom trzeba przyznać,
że są przystojni (tam widziałam faceta swojego życia! Niestety,
miał dziewczynę), to jednak rozmowy z tymi, których spotkałyśmy,
należy jak najszybciej wymazać z pamięci.
Następnego dnia, po ciężkim,
obolałym poranku, śniadaniu i ostatniej wędrówce po śpiącym jeszcze centrum San
Sebastian- niesamowicie brudnym po intensywnej, turystycznej nocy, przyszło nam ruszyć w "ulubionym" kierunku- w poszukiwaniu
wylotówki.
I tym razem Hiszpania dała nam lekko w kość- zanim
wsiadłyśmy do samochodu z dwoma przystojniakami (nie Hiszpanami, a Francuzami - na szczęście!), którzy podwieźli
nas w stronę Biarritz, przyszło nam czekać w wyciągniętym
kciukiem w nie aż takim najgorszym miejscu (bywało gorzej) kilka godzin. Myślę, że
nie zaskoczy was fakt, że z ulgą wróciłyśmy do Francji, która
po zetknięciu z nieco dziką dla nas Hiszpanią, na tamten moment
wydawała nam się być ziemią obiecaną- jakkolwiek przesadnie to
teraz brzmi ;).
W tamtym dniu jednak wynagrodziłam sobie wszystkie
niepowodzenia jednym z piękniejszych krajobrazów, jakie do tej pory
miałam okazję widzieć w życiu- o Biarritz opowiem wam jednak za
kilka dni.
Do usłyszenia kochani!
4 komentarze:
Nata spotkała Hiszpana swojego życia w San Sebastian, za to ja w drodze do La Rochelle- co z tego że obydwoje są zajęci?! :D Chciałam jeszcze sprostować, że nie spałam w tirze, jedynie się położyłam!
Ej, ten drugi był pierwszym facetem mojego życia, nie zapomniałam o rzęsach, pas du tout! ;) spałaś, nawet pan się z ciebie śmiał, a ty niczego nie byłaś świadoma :)
Ty też spałaś :) A Pan nalegał żebym się położyła, więc pourqoui pas?
Fajna przygoda, super sprawa:) Podróżowanie tirem to na pewno spora przygoda, może być fenomenalnie. Ja odwiedzam głównie wschód. Eksportując towary na Rosje firma https://ccrw.pl/certyfikat-zgodnosci-ukrsepro/ może być tu przydatna.
Prześlij komentarz