Tuluza leży w odległości 245 km od Bordeaux |
Gdy opuściłyśmy dom Xaviera, nie wierzyłam, że uda nam się dotrzeć do Tuluzy. Zgodnie z jego wskazówkami pomaszerowałyśmy kilka kilometrów w stronę autostrady ufając, że znajdziemy dogodny zjazd, przy którym złapiemy jakiś transport w stronę Bordeaux. Tak się jednak nie stało – dotarłyśmy co prawda do autostrady, ale bez żadnej możliwości złapania stopa- autostradę mogłyśmy bowiem jedynie podziwiać „z dołu” i zastanawiać się, jak daleko trzeba iść, aby znaleźć jakikolwiek zjazd. Zrezygnowane ilością miajających nas samochodów, stanęłyśmy przy drodze w stronę Carcassonne – nie pozostało nam nic innego jak cofnąć się do miasta i liczyć na to, że tam będziemy miały więcej szczęścia.
Nie musiałyśmy czekać długo-
podwiozła nas sympatyczna para podróżująca niewielkim camperem z dwoma córeczkami i małym pieskiem. Był to początek ich podróży, której celem były Włochy, gdzie zamierzali spędzić
kilka mięsięcy- to musi być cudowne uczucie móc pozwolić sobie na
taki wyjazd, nie martwiąc się o pracę, którą zabiera się ze
sobą- małżeństwo bowiem zawodowo zajmowało się fotografią.
Wysiadłyśmy na obrzeżach Carcassonne, skąd zabrał nas młody Francuz, oferując podwiezienie do péage, skąd łatwiej
złapać stopa. Nie pomylił się- nie czekałyśmy długo na
sympatycznego kierowcę, który jechał wprost do centrum Tuluzy.
Obawiając się, że straciłyśmy już sporo czasu, początkowo
wahałyśmy się- wracać od razu do Bordeaux czy wjeżdżać do
centrum Tuluzy i zobaczyć jej najważniejsze miejsca? Jak się
domyślacie, wybrałyśmy drugą opcję- bo jak mogłybyśmy odpuścić,
skoro byłyśmy już tak blisko?
Podróż minęła nam w towarzystwie młodego mężczyzny, artysty- kompozytora,
tworzącego muzykę klasyczną, wracającego właśnie do Tuluzy z
jednego ze swoich koncertów, kochającego swoją pracę- muzyka
towarzyszyła mu bowiem od dzieciństwa. Na co dzień współpracuje
z Dadoo (klik) – nie wiem czy znacie
tego twórcę, ale we Francji jest ponoć dość popularny.
Około południa wędrowałyśmy już
słonecznymi, gorącymi uliczkami Tuluzy, szukając jej głównego
placu- Place du Capitole. Nie błądziłyśmy zbyt długo – po
centrum oprowadził nas sympatyczny facet, doktor na jednym z
tutejszych uniwersytetów.
Place du Capitole jest codziennym miejscem spotkań
mieszkańców Tuluzy. To miejsce wypoczynku, ale także miejsce,
które jest świadkiem innych wydarzeń- podczas naszej wizyty był
to na przykład strajk jakiejś organizacji ekologicznej.
Kawiarnia przy Place du Capitole |
Ratusz
miejski nazwany jest tutaj Capitolem- jego fasada pochodząca z XVIII
w., zdobiona jest japońskimi wzorami. W jednym z jego skrzydeł mieści się teatr.
Mieszący się niedaleko Hotel d'
Assezat jest najładniejszym pałacem Tuluzy- wzniesiony w XVI wieku,
doskonale łączy w sobie cechy trzech stylów- jońskiego,
korynckiego i doryckiego.
Capitolum |
Jedną z największych atrakcji Tuluzy
jest jednak Bazylika St-Sernin. Uważana jest ona za najpiękniejszy
i najsłynniejszy kościół romański południa Francji. Wpisana na
listę UNESCO, stanowiła kiedyś punkt obowiązkowy na mapie
pielgrzymek do Santiago de Compostela, obecnie w swoim wnętrzu
skrywa XVIII wieczny grobowiec św. Saturnina.
St-Sernin |
Jednak to co zachwyciło mnie w Tuluzie
to z pewnością nie była ani bazylika, ani Place du Capitole.
Najbardziej spodobała mi się sieć malutkich uliczek i kamienice!
Niby nic, ale według mnie- to właśnie one tworzą specyficzny
klimat miasta, któremu nie sposób się oprzeć. Dzięki
uprzejmości i radom młodych Francuzów, którzy zlitowali się, gdy pochylając się
nad mapą próbowałyśmy znaleźć odpowiednią drogę do wyjścia z
centrum (tak, nawet gdy mamy przed nosem mapę, to wciąż nie jest proste!),
udało nam się przejść wspaniałą dzielnicą z pięknymi domami i
kamienicami. To wtedy ( nie pierwszy, nie ostatni raz) Natala
usłyszała znajome już jej westchnienie: „Przecież ja mogłabym
tu mieszkać!”.
Place du Capitole |
Natka- backpacker! |
Wędrując do odpowiedniej wylotówki
(a uwierzcie mi, nie była to krótka trasa), udało nam się zobaczyć przepiękną
panoramę Tuluzy z dwóch mostów, których nazw nie znam, mnóstwo
zielonych miejsc, przyjazne mieszkańcom dzielnice, spokojne, zielone
nadbrzeże Garonny. Niedzielne, leniwe, spacerowe popołudnie- nic
tylko położyć się nad rzeką i.. przestać myśleć o tym, ile
jeszcze kilometrów mamy do pokonania. Byłoby miło, ale niestety- ostatnie zdjęcie przy moście i czas złapać stopa!
Pierwszy kierowca- przemiły Silvian i jego urocza córeczka!
Wyrozumiały i cierpliwy do naszego „parlania”. Z nim również
mamy kontakt do dziś. Silvian przestrzegał nas kilka razy przed stopem, przed niebezpieczeństwem, które mu towarzyszy. Nie przeszkadzało to mu jednak w wysadzeniu nas na środku autostrady. Przez przypadek odwdzięczyłam się mu przy pożegnaniu kpiąc z francuskiego zwyczaju buziaków (Bisous? C'est bizzare! :)). Mina Silviana- bezcenna!
Drugi stop - krótka przejażdżka z młodym facetem, który zasugerował, że gdy tylko odwiezie brata, zawiezie nas z powrotem do Tuluzy na pociąg do Bordeaux. Na szczęście nie było to konieczne, bo gdy tylko nas wysadził, trafiłyśmy na miłego, starszego Francuza, który podwiózł nas praktycznie do samego akademika w Bordeaux (Bordeaux? Vraiment?!).
Drugi stop - krótka przejażdżka z młodym facetem, który zasugerował, że gdy tylko odwiezie brata, zawiezie nas z powrotem do Tuluzy na pociąg do Bordeaux. Na szczęście nie było to konieczne, bo gdy tylko nas wysadził, trafiłyśmy na miłego, starszego Francuza, który podwiózł nas praktycznie do samego akademika w Bordeaux (Bordeaux? Vraiment?!).
Zmęczone, ale i szczęśliwe, wróciłyśmy do
pokojów, aby następnego dnia planować naszą kolejną podróż-
tym razem w kierunku północnej Hiszpanii – gorącego San Sebastian i
francuskich Pays Basque, a mianowicie- Biarritz, o czym opowiem w
kolejnej notce.
W ten weekend podbijamy La Rochelle!
0 komentarze:
Prześlij komentarz