Dla
wielu ciapuch, Arab, terrorysta. Dla mnie po prostu.. Ali.
Marokańczyk. Przyjazna dusza, która nierozerwalnie kojarzy się z
pobytem we Francji. Zawsze uśmiechnięty, chętny do pomocy,
poprawiający humor. Mimo że poznałyśmy go pod koniec naszego
Erasmusa, stał się on jedną z jaśniejszych jego postaci. Nic więc
dziwnego, że żegnaliśmy się ze smutkiem, licząc na to, że
jeszcze się spotkamy.
Ali
obiecał, że odwiedzi nas w Polsce. Kiedy napisał mi, że nie
przyjedzie w październiku, tak jak się umawialiśmy, byłam smutna.
Jednak gdy po chwili z rozbrajającą szczerością dodał, że
przylatuje w kwietniu i że ma kupione bilety – byłam
przeszczęśliwa! Przyznam jednak, że w jego przyjazd uwierzyłam
dopiero, gdy zobaczyłam go na peronie warszawskiego dworca. Po
pierwsze, wydawało mi się to całkiem sporą abstrakcją. Po
drugie- po drodze pojawiło się kilka formalnych komplikacji, przez
które nasz przyjaciel mógł nie odwiedzić nas w planowanym
terminie. Gdy potwierdził swój przyjazd, postanowiłyśmy, że
spędzimy ten czas w Warszawie – pokażemy mu Polskę przez
pryzmat stolicy, czyli w miejscu, które najbardziej się z nią
kojarzy.
Do
Warszawy pojechałyśmy na stopa. Bardzo cieszyłam się na tę
podróż- słońce, ciepło, delikatny, letni zapach wiosny – i w
tym wszystkim ja z Walczusiem, niezastąpionym stopowym
kompanem, nieśmiało wystawiające kciuk na wylotówce ze Szczecina. W końcu wspólny trip! Nawet nierozsądne zabalowanie poprzedniej nocy i związane z nim
niewyspanie, nie mogło popsuć tej chwili! Ani nawet pan, który
widząc mnie z ogromnym plecakiem, zapytał czy uciekamy z domu i czy
oby na pewno jesteśmy pełnoletnie ;).
Podróż
poszła gładko i bezproblemowo - do stolicy ze Szczecina dotarłyśmy łapiąc zaledwie dwa stopy, przejazd zajął nam około sześciu
godzin. Pogoda była piękna, ludzie jak w większości
przypadków- przesympatyczni. Pierwszy stop- zapaleni rowerzyści,
którzy podwieźli nas o jakieś 120km dalej, niż zamierzali. Podczas drugiego stopa poznałyśmy bardzo miłego faceta- fizyka,
który spędził rok w Bordeaux. Wspólnych tematów było sporo,
facet ciekawy i błyskotliwy- poopowiadał nam trochę o swojej pracy
, kulinarnej pasji i podróżniczym życiu. Były stopowicz,
podróżnik pasjonat. Masa nowych inspiracji i kolejne pytania, na
które wciąż brak odpowiedzi.
W
Warszawie ciepło, letnio, fantastycznie. Bajka jednak nie mogła
trwać zbyt długo. Gdy zmęczone dotarłyśmy na drugi koniec
miasta, by zakwaterować się w umówionym wcześniej pensjonacie,
zostawić rzeczy i pojechać po Alego na dworzec, okazało się, że
o noclegu możemy zapomnieć, bo właścicielka rzekomo nie dostała
wpłaconej przeze mnie zaliczki.
Dwie
godziny do przyjazdu naszego gościa, brak perspektyw na nocleg- jak
znaleźć spanie w normalnej cenie w tak krótkim czasie, podczas
weekendu, gdy tańsze hostele są przepełnione? Nie przejęłabym
się tak mocno tym faktem, gdyby chodziło tylko o mnie- ogarnęłoby
się jakiś couchserfing albo dworzec. Przyjeżdżał jednak Ali,
który nie jest raczej typem swobodnie kimającym na podłodze u obcych
ludzi.
Zawsze
trafiają
nam się takie historie. Na szczęście, przyciągamy też
dobrych ludzi- i tak było tym razem. Przed samym pensjonatem
spotkałyśmy pana w średnim wieku, Ukraińca mieszkającego od lat
w Polsce, którzy także szukał pensjonatu do wynajęcia, jednak na
późniejszy okres. Tak się przejął naszą historią, że
odwiedził z nami kilka potencjalnych miejsc noclegowych.
Bezskutecznie-pokoje pełne. Zbliżał się czas przyjazdu Alego,
dlatego pan pojechał z nami na dworzec, żebyśmy nie traciły czasu
na gubienie się. W międzyczasie podał nam numery do potencjalnych
hosteli, w których mogłybyśmy znaleźć tani nocleg. Obdzwoniłyśmy sporo
miejsc, ale na szczęście, udało się! Gdy przyjechał Ali, a my
latałyśmy jak szalone z jednego peronu na drugi, bo nie
wiedziałyśmy, na którym dokładnie wysiądzie nasz przyjaciel, gdy
wrzeszczałam jak wariatka do obcego faceta, myląc go z naszym
Marokiem- Ukrainiec z rozbawieniem przyglądał się naszej
nieporadności, wciąż jednak nam towarzysząc, gdyż chciał nas
bezpiecznie odstawić do hostelu i upewnić się, że mamy dach
nad głową. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to,
że stracił na nas połowę dnia, nie oczekując niczego w zamian.
Nasz hostel znajdował się na Pradze- kawał drogi od centrum. Mimo
że Ukrainiec mieszkał w zupełnie innym rejonie stolicy, pojechał
z nami, abyśmy się już nie gubiły.
Kochani, w takich
sytuacjach naprawdę wierzę w ludzi. I nie myślę już o
świństwach, które potrafimy sobie robić. Włącza mi się miłość
do całego świata, bo gdy drugi człowiek oczekuje jedynie słowa
„dziękuję” i cieszy się, że mógł Ci pomóc- jak można czuć
cokolwiek innego?
Z
ulgą położyłam się spać do może niezbyt pięknego, ale jednak(!)
łóżka, obserwując jak nasz gość, zmęczony zasypia na drugim
końcu pokoju. Jeśli tak ma wyglądać cały nasz pobyt w
Warszawie, to z pewnością nie będziemy się nudzić-
pomyślałam walcząc z opadającymi powiekami, nie wiedząc jeszcze o tym, co czeka mnie w dniach kolejnych.
0 komentarze:
Prześlij komentarz