Cap Ferret jest miejscowością, której w zasadzie nie planowałam zobaczyć. Udałyśmy się do niej dość spontanicznie. Kiedy w jeden z sobotnich poranków czekałyśmy niepewnie pod dworcem Saint Michel w Bordeaux na kierowcę z covoiturage (francuskie blablacar), który miał nas zawieść na wyczekiwaną przez nas ze zniecierpliwieniem wydmę Dune du Pyla (miejsce, które będąc w Bordeaux po prostu trzeba zobaczyć, lecz do którego pomimo niewielkiej odległości trudno dojechać w przystępnej cenie- ale o tym w następnym poście) i gdy potwierdziły się nasze najgorsze obawy- że jednak kierowca się nie zjawi, byłam bardzo rozczarowana i smutna. Zirytowana wróciłam do pokoju i humor opuścił mnie na prawie cały dzień. Na szczęście wieczorem energia wróciła i zabrałam się do wyszukiwania innego miejsca nad oceanem, do którego mogłybyśmy dojechać busem, w którym mogłybyśmy zrekompensować sobie nieudaną wycieczkę i spędzić upalne, niedzielne popołudnie. Jak już się pewnie domyślacie, wybór padł na Cap Ferret.
Gdy tylko zaczęłam przeglądać dostępne strony o tym miejscu, od razu pomyślałam, że będzie się ono różniło od Lacanau i prawdę mówiąc- bardzo mi się to spodobało.
Cap Ferret położone jest w odległości nieco ponad siedemdziesięciu kilometrów od Bordeaux, jednak podobnie jak przy poprzedniej wyprawie, aby móc tam dojechać w miarę tanio, musiałyśmy wysiedzieć swoje w tkwiących w korkach busach TransGironde. Nie zrażając się jednak, dobrnęłyśmy do celu, mając w perspektywie niedzielne, gorące popołudnie spędzone w uroczym i nieco magicznym- tak to chyba dobre słowo, miejscu.
Od samego początku naszym celem była dziewiętnastowieczna phare du Cap Ferret (latarnia morska), jeden z bardziej interesujących nas punktów słynącego z hodowli ostryg miasteczka.
Cap Ferret ma tę zaletę, że z jednej strony miasteczka znajduje się ocean, a z drugiej- zatoka Basenu Arcachon. Zdjęcie obok przedstawia oczywiście zatokę, w której rozgościły się na dobre stada uroczych łódek i która jest również domem dla rybaków i hodowców ostryg.
Możecie tylko sobie wyobrazić, jak ogromną radość poczułam, gdy po drugiej stronie zatoki zobaczyłam majestatyczną Dune du Pyla, na której odwiedzeniu bardzo nam zależało w dniu poprzednim. A więc można uznać, że weekendowe plany zostały niejako spełnione, może nie do końca empirycznie, ale "Pyla" z cypelka Cap Ferret,była też miłym doświadczeniem. W Cap Ferret najbardziej urzekł mnie leniwy spokój i cisza. Może się wydawać, że czas się tutaj zatrzymał - mówię jedynie o części miasteczka w której byliśmy i którą wam opisuję,
bo kiedy przejeżdżałam busem przez Cap Ferret, widziałam że nie brakuje w nim zatłoczonych,przyciągających turystów deptaków- jest to jednak inna część miasteczka, którą my na szczęście ominęliśmy, aby skupić się na tym, co do zaoferowania ma sama natura. Wraz z Thomasem ruszyłam na małą wyspę, aby móc przyjrzeć się zatoce od drugiej strony i wcale nie byłam rozczarowana, tym co zobaczyłam!
Dune du Pyla po drugiej stronie zatoki |
Cap Ferret to idealne miejsce do aktywnego wypoczynku |
Żywa, nie żywa? :) Widok na latarnię z mini wyspy w zatoce |
Po krótkim spacerze udałyśmy się na szczyt latarni i do niewielkiego muzeum opowiadającego jej historię.
Basen Arcachon |
0 komentarze:
Prześlij komentarz