Le Porge to kolejna z malutkich
miejscowości Akwitanii leżąca na zachodnim wybrzeżu Oceanu
Atlantyckiego. Porge oznacza porte- „drzwi” - jak wiele
miejsc w tym regionie, miejscowość ta może się pochwalić mianem
przystanku na trasie pielgrzymki do Santiago de Compostela.
Aby dostać się do Le Porge z
Bordeaux, podobnie jak do Lacanau, o którym pisałam tu, trzeba
uzbroić się w cierpliwość, wsiąść posłusznie w grzęznący w
korkach, zatłoczony w gorący dzień, autobus Trans Gironde (4,20
euro – w dwie strony) i wytrzymać około 1.5 godziny chybotania i
ścisku.
Po sobotnim miłym erasmusowym dniu,
wrażeniach na okropnej (!) karuzeli z Włochem (Andrea - ca
marche!), poczułam, że.. muszę odetchnąć. Wieczorem sprawdziłam
pogodę i nie pomyliłam się- w niedzielne popołudnie, 19
października (!) nad oceanem miało być.. 27 stopni. Obawiając się
(słusznie), że taka szansa więcej się nie powtórzy i że jest to
prawdopodobnie ostatnia możliwość wskoczenia do wody, poczucia
morskiej bryzy i złapania fali, znając swoje uwielbienie do tego
typu rozrywek, postanowiłam wybrać się do jakiejś miejscowości
nad Oceanem, w której jeszcze nie byłam. Z pomocą przyszła
mieszkająca naprzeciwko Słowaczka, która poleciła mi Le Porge,
gdyż sama odwiedziła tę miejscowość poprzedniego dnia.
Walczuś nie podzielając mojego
oceanowego, kąpielowego entuzjazmu, postanowiła tym razem zostać w
domu. Już myślałam, że przyjdzie mi samej wygrzewać się na
plaży – na szczęście jednak Florian, francuski kolega, nie mając
nic lepszego do roboty, postanowił towarzyszyć mi w niedzielnym
wypadzie.
Le Porge- spokojna miejscowość,
kojarząca się trochę z Lacanau. Różnica była taka, że aby
dojść do plaży pokonaliśmy z Florianem całkiem ładny,
malowniczy odcinek, podziwiając z niewielkiego wzniesienia zalesioną
okolicę.
To był dobry dzień. Słońce grzejące
w kark, ja- zmieciona przez fale niejeden raz, budząca niepohamowany
śmiech Floriana, szczęśliwa, że udało się skorzystać z tak
fantastycznej pogody. Niepocieszona tylko z jednego powodu- nijak nie
dało się pływać. Przypływ był tak silny, że mając choć
trochę na uwadze swoje życie, wolałam nie zapuszczać się zbyt
daleko i grzecznie trzymałam się brzegu- to jednak wystarczyło, bym wylazła z wody cała mokra, trochę przestraszona i nie
ogarniająca poniesionej klęski w walce z żywiołem. Ale co
najważniejsze- szczęśliwa!
Niejeden raz mówiłam : „To moja
ostatnia kąpiel w oceanie”. Myślę jednak, że tamtego dnia...
faktycznie (czule!) pożegnaliśmy się na dłuższy, bliżej
nieokreślony czas.
sentymentalnie i śpiewająco! :) |
Chciałabym tam jeszcze wrócić … kto wie? może za rok?
2 komentarze:
Wiesz, że już drugi raz na blogu dajesz linka do tej samej piosenki? :P (tak, wiem że jest zajebista!). Florian nie zrobił Tobie zdjęcia jak wychodzisz z oceanu?
Every weekend i used to visit this site, because
i want enjoyment, as this this site conations in fact fastidious funny information too.
Have a look at my blog: Ricky Salvador
Prześlij komentarz