Francja- elegancja! Przed oczami pojawiają się bagietki, kaszkiety, stosy serów, win,
francuska moda, kuchnia, specyficzny język, żabojady i inne..
Ale jestem przekonana, że
każdy z Was Francję kojarzy także z jej znaną na całym świecie
stolicą- z Paryżem, nad którym dumnie wnosi się osławiona Wieża
Eiffla.
Paris, Paris, Paris. Słodki
Paryż.
Cóż to za siła sprawia, że rok w rok , miasto przyciąga
do siebie 30 milionów turystów żądnych pozostawienia tutaj
ogromnej ilości pieniędzy- żeby tylko na własne oczy zobaczyć,
dotknąć, poczuć .. no właśnie, co? Czyżby tylko dobry „pijar”? :) Czy może faktycznie, touristes
stupides, mają trochę racji.
Może Paryż potrafi zadziwić, zachwycić... i pozostaje w pamięci
na tak długi czas,tak że... zawsze chce się tu wracać.
Ja zapragnęłam wrócić. Mieszkać we Francji przez kilka miesięcy
i nie wykorzystać okazji, aby jeszcze raz przypomnieć sobie te
gwieździste bulwary, przespacerować się brzegiem Sekwany, chłonąć
piękne kamienice, odwracać się co chwilkę, by z zachwytu krzyknąć
„och!”, by zobaczyć bogactwo, które tutaj... nie razi w oczy.
Czy sądziłam że wrócę w takich okolicznościach, w takim
towarzystwie, będąc na takim, a nie innym etapie życia? Z
pewnością - nie mogłam tego wiedzieć.
Wróciłam. Żeby.. odkryć Paryż na nowo. Inaczej. Nie okiem
zakochanej w swoim mężczyźnie dziewczyny, z ufnością trzymającej
kochanego za rękę, a okiem odmienionej, tak wiele rozumiejącej
dziś indywidualistki, choć wciąż- ogromnej marzycielki, która
tym razem nie widziała w Paryżu już tylko miasta zakochanych-
zanurzyła się w nim po uszy, to fakt- ale inaczej- w sposób
bardziej szalony, dojrzały, intensywny! :)
Pamiętacie, jak wyglądały przygotowania do Paryża? Wspominałam
Wam o tym tutaj. Miałyśmy przygotować się do tego
wyjazdu profesjonalnie, z klasą- a wyszło jak zwykle.
Spontanicznie. Wszystko na ostatnią chwilę. Wieczór przed wyjazdem
ogarniałyśmy plan zwiedzania, godziny otwarcia wszystkich muzeów,
obiektów, googlemaps, co?jak? gdzie? kiedy? Wylotówka, mapa,
pakowanie, ucisk zaniepokojenia w żołądku- z niepewności przed
naszym hostem, który wydawał się być jednym, wielkim znakiem
zapytania. Cud, że kogoś znalazłyśmy, skoro swoją couchserferową
funkcję poszukiwacza hostów postanowiłam wypełnić zaledwie kilka
dni przed wyjazdem. Cóż z tego, że o podróży tej wiedziałyśmy,
zanim jeszcze pojawiłyśmy się we Francji? :)
Spać położyłam
się około drugiej w nocy, pobudka- o szóstej rano. Pourquoi pas?:)
Jesteśmy
jednak przykładem, ze czasami właśnie takie wyjazdy są najlepsze.
Bez zbędnego myślenia i rozkminiania. Ku przygodzie! Choć przyznam
szczerze, że uwielbiam być przygotowana do podróży- co do miejsc
wartych zobaczenia w danym mieście- aby przez własną głupotę nie
przegapić czegoś fajnego. Dlatego tamtego wieczoru klnęłam pod
nosem na swoje niezorganizowanie, wciąż powtarzając sobie –
ostatni raz w ten sposób! :)
Pessac- Paryż- 595 km, najszybszą trasą.
Byle szybko, szybciej!
http://tnij.at/zrodlo |
Na sobotnie popołudnie zaplanowałam dla nas kilka miejsc do
zwiedzenia. Plan był taki- dotrzeć do Paryża około 15, zobaczyć
jedno z muzeów ( w odważniejszych marzeniach- dwa) i przespacerować
się wzdłuż Sekwany „zaliczając” po drodze kilka znanych mi
już miejsc. Jednak jak już pewnie się domyślacie- gdy ja coś
planuję- zawsze wychodzi inaczej (to ku przestrodze- nie pozwólcie
mi nigdy planować!:)).
Tak, słusznie, stukacie się w czoło.
Autostop i planowanie? Naiwna, wciąż tak bardzo naiwna.. :)
Ranek.
Dwa zombie. Ciemność! Walczuś dzielnie ciągnący ze sobą torbę,
ja- plecak, który wydawał mi się ważyć więcej niż ja sama. I
jak zwykle- zagubione, zanim jeszcze wyjechały z Bordeaux, niczym
bohaterowie „Lost”, nieogarniające rzeczywistości na tyle, że
chcąc dojechać do odpowiedniej wylotówki, wsiadły do może i
numerem odpowiedniego autobusu, ale mknącego w przeciwną stronę.
Jednak w końcu udało nam się dobrnąć do zaplanowanej wylotówki
– czas- całkiem niezły, dlatego nie rozpaczamy! Uczucia?
Zaspanie, wciąż ukłucie zaniepokojenia, optymizmu- trochę.
Satysfakcja z nowego, po raz pierwszy - całkiem profesjonalnego kartonowego napisu.
Paris- to brzmi dumnie! :) |
Pierwszy kierowca- starszy Francuz. Podwiózł nas malusieńki
kawałek po czym.. oznajmił, że musi nas wysadzić, bo skręca w
inną stronę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że
zostawił nas na środku autostrady. Rozpacz? Tak! Najprawdziwsza!
Mając niemiłe wspomnienia z powrotu z Marsylii, wiedziałyśmy, że
nie możemy po prostu stanąć z kartką na środku autostrady i
liczyć na to, że nie dopadną nas francuscy policjanci, którzy są
WSZĘDZIE. Ale uciec nijak nie ma gdzie. Jakiś pomysł? Jasne, jak
zwykle- po fakcie. Pięć minut później- francuska drogówka, pan
niby się uśmiecha ale.. no właśnie. Czyżby skończyła się
nasza przygoda z Paryżem, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęła?!
Byłoby smutno :). Po wyjaśnieniach, błagalnym spojrzeniu, pan
postanowił ściągnąć posiłki. Uhh, chyba jednak wyglądamy na
kryminalistki. A może nie? Posiłki nie przyjechały, a pan podwiózł
nas na stację ( nie zjeżdżając z trasy), abyśmy mogły już
legalnie kontynuować swoją wycieczkę- życząc nam przy tej miłej
podróży. No cóż, jak zwykle szczęścia więcej niż... rozumu.
Na stacji przyszło nam spędzić około półtorej godziny. Stacja
nieduża, ludzi mało, ale nie narzekamy! Cud, że w ogóle możemy
jechać dalej. Spotkanie z innym autostopowiczem – Anglikiem, z
którym zawarłyśmy małą umowę lojalności- jeśli kogoś
znajdzie- pyta o możliwość transportu dla nas- i odwrotnie.
Szczęście uśmiechnęło się do nas- transport do kolejnej stacji,
ponoć większej, gdzie można liczyć na powodzenie w złapaniu
stopa, zaproponowała młoda francuska mama podróżująca ze śliczną
córeczką. Mając jednak zasadę, że na stopa podwozi tylko
dziewczyny- nie zgodziła się zabrać Anglika, z którym niestety
musiałyśmy się pożegnać.
Duża stacja- nowa energia! Dużo pozytywnych reakcji. Prawie udało
nam się złapać stopa wprost do Paryża z panem... policjantem (!),
który mimo swojej sympatii do nas, nie mógł nas zabrać,bo całe
auto miał załadowane bagażami. A szkoda, mogło być ciekawie! A
na pewno- szybko.
Transport
zaproponował nam jednak inny pan- starszy Francuz, rybak, pochodzący
z okolic Marsylii, mknący do Les Sables-d'Olonne (które też chciałam odwiedzić! No cóż, może
innym razem). Najważniejsze że poniekąd w naszym kierunku.
Jedziemy! Pan miły, gadatliwy, po prostu-dobry człowiek.
Opowiedział nam sporo o ciężkiej pracy rybaka, o rodzinie, fabryce
syna. Trasę z południa do Les Sables d'Olonne pokonuje kilka razy w
roku. Bardzo miła podróż! Nie chcąc wysadzać nas na środku
autostrady (uff!),nadrobił dla nas sporo kilometrów. Dotrzymałyśmy
mu towarzystwa podczas obiadu, po czym.. podwiózł nas jeszcze
kawałek, mimo że mógł nas zostawić na jednej ze stacji. Ogromna
uprzejmość!
Wysiadłyśmy
w naprawdę dobrym miejscu, jednak zrobiło się już trochę późno.
Godzina 16 (no to nici z muzeów...), a do Paryża pozostało.. ponad
400 kilometrów. Pojechałyśmy dłuższą trasą niż ta, którą
widziałyśmy na googlemaps. To nic! Odpalamy muzykę, uśmiechamy
się i stopujemy dalej! Znowu pozytywne reakcje. Pani chcąca zabrać
nas do Nantes- też miło, ale.. nie tym razem! Wspomnienie chłopaka,
który nas minął i za którym głośno krzyknęłam: looser!
- za chwilę przecierając oczy ze zdumienia i spoglądając jak...
zawraca (upps! czyżby faux pas?) i proponuje transport, bo
„jesteśmy naprawdę urocze”. Jednakże tylko dziesięć
kilometrów- nie, dziękujemy, taka stacja szybko się nie powtórzy
(prawdziwy powód odmowy- było mi głupio, że tak niesprawiedliwie
go oceniłam!:)).
Jednak dobrze się stało! Do prawie samego Paryża podwiozła nas
Francuzka w średnim wieku- z zawodu psycholog, miła, sympatyczna
kobieta, której na do widzenia nie omieszkałam (szczerze!) wyznać,
że naprawdę nie sądziłam, że tego dnia dotrzemy do Paryża i że
dzięki niej to jest jednak możliwe! Uśmiechnęła się tylko na to
dość niespodziewane wyznanie- wysadziła nas na stacji oddalonej
około 20 kilometrów od naszego celu. Godzina 19.30. Zmęczone,
powłóczące nogami- ale szczęśliwe! Bez sił do stopa- ale jest
już tak blisko! Kciuk, coś na kształt uśmiechu. Ciemno- ale może
zauważą?:) Młody , uśmiechnięty Francuz w śmiesznym,
dostawczym, malutkim wozie. Takie miłe zakończenie naszej stopowej
podróży. Przesympatyczny, uroczy meloman, mknący właśnie na
koncert... do samego centrum Paryża. Naprawdę miło wspominam!
Paryż przywitał nas widokiem dostojnej, przybranej już w nocne
szaty, Notre-Dame, spoglądającej na nas surowo z pewnego oddalenia-
znalazłyśmy się bowiem na moście Pont-Neuf. A więc.. znowu tu
jestem.W tym samym miejscu mam przecież zdjęcie!:) Niesamowite
uczucie... wrócić.
A więc mój plan na dziś jest minimalnie zrealizowany- tędy
miałyśmy się przechadzać dzisiejszego wieczoru! Godzina 20 – i voilà! Jesteśmy!
Załapałyśmy się na dzwony i małą iluminację tej chyba najpopularniejszej katedry Francji.
Krótki spacer wzdłuż Sekwany,
kłódki zakochanych. I .. konieczność wykonania telefonu do Wojtka, naszego
hosta, któremu miałam dać znać od razu, gdy tylko pojawimy się w
Paryżu.
Lekkie ukłucie- jaki będzie nasz host? Spotkanie pod
katedrą, przechadzka do mieszkania w centrum miasta- a zarazem - pozbycie się wszystkich wątpliwości. Wspólny
zapoznawczy wieczór. Nabranie pewności, że najbliższe pięć dni
przyjdzie nam spędzić w towarzystwie sympatycznego faceta –
fantastycznego polskiego akcentu w tej francuskiej stolicy czarów;).
1 komentarze:
Chcę wrócić do Paryża! Tęsknie! Podróż może i nieprzygotowana w 100%, ale spontaniczna, udana, niezwykła, szalona <3 Drobna uwaga (jakaś musi być, jako Twoja najwierniejsza czytelniczka mam do tego prawo)-> bardzo mało opisałaś ostatniego gostka. A był całkiem ciekawy, pracuje od czasu do czasu w Rosji, coś tam wiedział o Polsce i przez nas (niejako) spóźnił się na koncert :) I taki tam drobny eufemizm "lekkie ukłucie- jaki będzie nasz host?"- masz na myśli to, że dzień przed podróżą i jeszcze w trakcie panikowałyśmy kto to jest i wymyśliłyśmy 'plan awaryjny, gdyby był jakimś bizzarem'. A to był po prostu Wojtek (nasze rozterki są teraz śmieszne :P)
Prześlij komentarz