Wielkie Akwarium w La Rochelle (klik) prezentuje ponad dziesięć tysięcy gatunków zwierząt morskich występujących w wodach Atlantyku, Pacyfiku i Morza Śródziemnego.
65 basenów, gdzie wspaniale odtworzono naturalne ukształtowanie terenu i miejsce życia niesamowicie różnorodnych morskich stworów!
To było najlepiej wydane 12,50 euro w życiu. Cena- wysoka, nawet ze zniżką studencką. Ale nie żałuję! Było warto. Pierwszy raz widziałam coś tak niesamowitego. Może dla niektórych z Was to nic wielkiego, ale ja nigdy wcześniej nie byłam w Akwarium. Nie licząc małych zbiorników wodnych gdzieś przy okazji wizyt w zoo.
Muszę Wam opowiedzieć, jak się tam czułam. Czułam się.. magicznie. Zahipnotyzowana. Mogłam wciąż łazić, łazić i ... łazić, przyglądając się tym fascynującym, małym stworom. Albo po prostu stać i gapić się, jak im się żyje. Co robią. Czasami miałam niezły ubaw. Śmieszne te ryby! I takie urocze. Och, kiedyś chciałam być mewcem. Wtedy zapragnęłam być rybą. W kropki. A może w paski? Pastelowa czy czarna? Zależnie od nastroju!
Wspaniały świat. Sami zobaczcie.
Pan Krab! |
Tak się skryły, skubane, że na początku ich nie zauważyłam! |
Ratunku! Przykleiłam się! |
Ta podbiła moje serce. Taki zagubiony karpik z błędnym spojrzeniem! Trochę jak ja! |
Jestem gwiazdą, gwiazdą, ludzi fantazją! |
A kuku! |
Kojarzą mi się z "Mario" :) |
Czuć się.. jak ryba w wodzie! |
Te były urocze! Długo się na nie gapiłam. |
Wrrr.. Przerażający, ale i piękny zarazem. |
I żeby Walczusiowi nie było smutno- żółwik Bulbasaur! |
Zdjęcia nie oddają uroku- to trzeba poczuć "na żywo" :)!
Po wizycie w Akwarium spotkałyśmy się z naszym hostem. Victor- Francuz, student w naszym wieku, okazał się być wesołym chłopakiem z dość luźnym podejściem do życia. Dużo powiedziało mi o nim jego mieszkanie- typowo studencka miejscówka. Ogromna przestrzeń, dość swobodnie zagospodarowana. Przy drzwiach kilka ogromnych reklamówek z pozostałościami z poprzedniej imprezy. W perspektywie- kolejna impreza. Można? Można! Poczułam się wtedy trochę staro. A przecież jesteśmy w tym samym wieku.
Żeby poznać się lepiej, wspólnie wypiliśmy piwo w centrum La Rochelle. Victor mimo swojego typowo studenckiego stylu życia, jednocześnie jest chłopakiem ciekawym świata, błyskotliwym, dość inteligentnym i myślę, że po prostu- dobrym. Wieczór spędziłyśmy z jego przyjaciółmi, którzy przy bliższym poznaniu okazali się być całkiem sympatycznymi ludźmi. Mieli w planach całonocną imprezę. My- zmęczone po ciężkim dniu i zwiedzaniu- marzyłyśmy tylko o tym, żeby po prostu położyć się spać (mówiłam, że czuję się staro), obojętnie gdzie i jak (no dobrze, jedyne wymagania- dach nad głową i względne ciepło). Jednak byłyśmy "w gościach" - nie wypadło odmówić i nie pójść z nimi.
Odwiedziłyśmy kilka barów/"melanżów" w La Rochelle. I wtedy zobaczyłam zupełnie inne oblicze tego pozornie cichego, romantycznego miasteczka. La Rochelle nocą naprawdę żyje! Jest pełne gwaru i ... studentów. Akurat zagłębia studenckiego się tutaj nie spodziewałam- a jednak czasami można mnie czymś zadziwić!
Muszę Wam jednak zdradzić, że mimo , iż Victor okazał się naprawdę świetnym tancerzem, jego przyjaciel- zabawnym facetem (taniec ich dwóch i kradzież czerwonej, damskiej marynarki - widok bezcenny!), a koleżanki- jednak nie dziwnymi panienkami, a sympatycznymi , zwykłymi dziewczynami - tamtego wieczoru (uhh,..nocy i poranka..), zwyczajnie nie miałam na to siły. Chociaż muzyka była naprawdę dobra (nie żadna "łupanka", której nie znoszę, a moje starsze klimaty) - nie mogłam powstrzymać oczu przed zamykaniem się. I tego bardzo żałuję- ta noc mogła być naprawdę świetna. Walcz z naturą, głupi człowieku - a polegniesz zgładzony!
Położyłyśmy się spać o siódmej rano. Gdy wracałyśmy z imprezy, Victor gadał, gadał i gadał- ale o czym mówił - nie powtórzę, bo nie pamiętam. Alkoholu we krwi zero. To tylko Nati - zombie- padająca ze zmęczenia.
Spałyśmy około trzech godzin- kolejnego dnia w planie była Île de Ré - wyspa leżąca niedaleko od La Rochelle. Do teraz nie wiem, jak mój organizm wytrzymuje ostatnie trzy miesiące- mało snu, dużo dziwnych akcji - może już się przyzwyczaił? Zostawiłyśmy kartkę z podziękowaniem za nocleg (pożegnałyśmy się z Victorem tuż po imprezie) i ciasteczka na śniadanie- po czym wyruszyłyśmy, dwa zombie, odkrywać Wyspę Ré!
Île de Ré leży w odległości 10 kilometrów na zachód od La Rochelle. Ze stałym lądem połączona jest mostem o długości 2900m. Ceniona za piaszczyste plaże otoczone wydmami, wioski z uroczymi domkami i śliczne uliczki- czyli jedne z rzeczy, za które Francję kocham najbardziej.
Na wyspie odpoczęłyśmy po bądź co bądź- ciężkiej nocy. Nawdychałyśmy się orzeźwiającej bryzy, odkryłyśmy kilka magicznych zakamarków, poobjadałyśmy się ciastkami, gapiąc się w Ocean. To było dobre, niedzielne popołudnie. W takim małym raju na ziemi.
A to ci dopiero! Coś jest czynne we Francji codziennie, a w dodatku jest to rynek. Impossible! |
Jeden z niewielu samochodów, które spotkałyśmy na wyspie. |
Niewielki kościół na wyspie i statek opadający do wnętrza świątyni- bardzo, bardzo podoba mi się ten pocieszny element południowych, francuskich kościołów. |
Po południu wróciłyśmy do centrum La Rochelle, aby tam odnaleźć wcześniej już widzianą przez nas wylotówkę w stronę Bordeaux.
Piękna pogoda, słońce przyjemnie muskające twarz- dojedziemy czy nie dojedziemy?
Miejsce- idealne. Ledwo wyciągnęłyśmy kciuk i tabliczkę (nie minęła minuta), a zatrzymał się niewielki busik, który mknął z La Rochelle wprost do.. Bordeaux!
Pierwszy stop w karierze, złapany wprost do naszego celu. Jak widać- nie ma na to reguły. Jedziemy!
Cały tył dla nas! Dużo przestrzeni, brak klaustrofobicznego ścisku- wciąż nie mogłam uwierzyć w nasze szczęście. Poczułam się na tyle bezpiecznie, że rozsiadłam się wygodnie i pożerając ciastka, zaczęłam spisywać wspomnienia z naszej podróży.
Dwóch chłopaków- są w porządku - pomyślało naiwne dziewcze. Byli. Do czasu.
Zanim zaczęli wypytywać o to, co robimy wieczorem i czy mamy narzeczonych. Jeden z nich- tak bardzo podobny do znajomego mi ludka! Wypisz, wymaluj. Wiedziałam, że nie może zrobić nam krzywdy. Co do drugiego- nie miałam już takiej pewności. Gdy z uporem maniaka wciąż gadał swoje, a Walczuś dzielnie pokazywała pierścionek na palcu (to od narzeczonego z Polski, który na mnie czeka!) ja zastanawiałam się- jak tu zwiać? Czyżby powtórka z powrotu z Marsylii? No dobrze. Aż tak jak wtedy się nie bałam. Tam była dzikość, tutaj- mimo wszystko, lekkie oswojenie. Ale czy wystarczające by bezpiecznie dojechać do Bordeaux? Zaufałam mojej kompance. W pakiecie trafiło nam się jeszcze pchanie zepsutego samochodu. Zaryzykowałyśmy- dojechałyśmy do Bordeaux. W stresie- to fakt- ale wiem, że gdybym czuła tak, jak w sytuacji z powrotu z Marsylii- uciekłabym, jak wtedy. Trzeba ufać sobie. I Walczusiowi, bo jesteśmy w tym wszystkim razem!
Zanim zaczęli wypytywać o to, co robimy wieczorem i czy mamy narzeczonych. Jeden z nich- tak bardzo podobny do znajomego mi ludka! Wypisz, wymaluj. Wiedziałam, że nie może zrobić nam krzywdy. Co do drugiego- nie miałam już takiej pewności. Gdy z uporem maniaka wciąż gadał swoje, a Walczuś dzielnie pokazywała pierścionek na palcu (to od narzeczonego z Polski, który na mnie czeka!) ja zastanawiałam się- jak tu zwiać? Czyżby powtórka z powrotu z Marsylii? No dobrze. Aż tak jak wtedy się nie bałam. Tam była dzikość, tutaj- mimo wszystko, lekkie oswojenie. Ale czy wystarczające by bezpiecznie dojechać do Bordeaux? Zaufałam mojej kompance. W pakiecie trafiło nam się jeszcze pchanie zepsutego samochodu. Zaryzykowałyśmy- dojechałyśmy do Bordeaux. W stresie- to fakt- ale wiem, że gdybym czuła tak, jak w sytuacji z powrotu z Marsylii- uciekłabym, jak wtedy. Trzeba ufać sobie. I Walczusiowi, bo jesteśmy w tym wszystkim razem!
Następnym razem zabieram Was w krótką podróż do świata win z Bordeaux.
À bientôt!
0 komentarze:
Prześlij komentarz