Na obiad do Brada Pitta - Hollywood i Los Angeles.

wtorek, 20 października 2015

Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, Los Angeles, Hollywood czy Beverly Hills wydawały mi się miejscami abstrakcyjnymi. Często pojawiały się w filmach i w bajkach, jednak nigdy nie pomyślałabym, że kiedykolwiek je odwiedzę. I mimo że nigdy nie fascynował mnie świat showbiznesu i gwiazd, zawsze towarzyszyła mi ciekawość, jak te miejsca wyglądają w rzeczywistości.



Ciekawość została zaspokojona, ale pojawiło się też uczucie rozczarowania, którego tak do końca nie potrafię wyjaśnić. Jako miłośniczka natury, łażenia i chłonięcia wszystkiego tego, co do zaoferowania ma natura,  nigdy nie spodziewam się po dużych miastach zaniemówienia z wrażenia. Szczególnie nie powinnam się tego spodziewać po amerykańskich metropoliach -  przeświadczenie, że nie mają one zbyt wiele do zaoferowania, okazało się prawdą.
Rozczarowanie tłumaczę sobie dobrym wrażeniem po uroczym San Francisco i bogatym w historię Bostonem. Może wyobrażając sobie Miasto aniołów i stolicę gwiazd przez pryzmat tych miejsc, pojawił się w głowie nieco fałszywy obraz?

Przez trzy dni mieszkaliśmy w najtańszym z możliwych  hosteli w Hollywood. I mimo że prawie z samego hostelu widzieliśmy znany napis "Hollywood", to w mojej opinii spędziliśmy tam o jakieś dwa dni .. za długo. Udało nam się przejść pieszo sporą część miasta, odwiedzić takie miejsca jak China Town, dzielnicę meksykańską czy Little Tokio. I zobaczyć chyba wszystko to, co Los Angeles ma do zaoferowania.
Według mnie- niewiele tego! Miasto wydaje mi się być brudnym i zaniedbanym, wzgórza Hollywood przereklamowane, a alei gwiazd nie ratowało nawet zdjęcie z Jacksonem.

Gwiazdorzę! w końcu Hollywood!


Aleja Gwiazd, Hollywood

A może Oscara? Albo .. Oscarem ? :)
Little Tokyo, Los Angeles


Ale Meksyk!

Diabeł w Mieście Aniołów?

China Town

Dobra mina do złej gry? :)

Fanka odnalazła Mistrza! <3

Uniwersytet Kalifornisjki

Czy warto zobaczyć LA? Tak, ale tylko po to, aby dla świętego spokoju odhaczyć z listy „must see” to chyba najbardziej znane w Ameryce miejsce i samemu wyrobić sobie o nim zdanie. Zaletą jest na pewno sąsiedztwo pięknych plaż takich jak np. Santa Monica znana ze słonecznego patrolu, gdzie w nocy zrobiliśmy sobie zakrapianą dobrymi trunkami integrację :) Ładnym miejscem jest też Uniwersytet Kalifornisjki, na którego kampusie zbierałam siły do dalszej podróży, wylegując się pod cieniem drzew, podczas gdy Maciek z Karolinami zwiedzali Universal Studio.

Z ulgą opuszczaliśmy Los Angeles, które chyba wszyscy zapamiętaliśmy jako duszne, gorące i zakorkowane miasto, w którym ciężko jest zaparkować samochód bez groźby odholowania :)

Z nadzieją ruszyliśmy w stronę San Diego, w którym mieliśmy zobaczyć Tijuanę i granicę z Meksykiem :)

3 komentarze:

Viv pisze...

Kurczę, chyba jestem totalnie dziwna, bo nigdy nie chciałam zobaczyć Los Angeles ;) wydaje mi się takie... przereklamowane. A przez te wszystkie seriale to już w ogóle, przerysowane i nieładne. Po Twoim poście wnioskuję, że niewiele się pomyliłam? ;)

Klaudia pisze...

a mi się LA zawsze kojarzyło z tymi wysokimi do nieba palmami i pięknymi plażami, jednak tamtejszy klimat robi swoje. szkoda, że miasto nie zrobiło na Tobie aż tak dużego wrażenia, nie ma to jak się rozczarować. może dlatego, ze Stany jednak są trochę przereklamowane, na razie mnie tam nie ciągnie aż tak bardzo.

Viv pisze...

Cieszę się, że wracasz, bo bardzo na to czekałam!!! :) a ja, jakby coś, to jestem teraz tutaj: http://szept-roz.blogspot.com/ :)

Prześlij komentarz