Gdy potykasz się o własne nogi... chyba czas zacząć blogować!

sobota, 6 lutego 2016

Ileż to razy próbowałam usiąść, wyrzucić z siebie wszystko to, co siedzi w głowie, we wspomnieniach, w planach na przyszłość. Ileż to raz próbowałam ogarnąć ten chaos, z którym tak trudno jest mi na codzień sobie poradzić! Tak bardzo chciałam się tym wszystkim z Wami podzielić, że... przestałam pisać :).

Kiedy zdałam sobie sprawę, że przestałam robić to, co lubię, że kawał przemyśleń, miejsc, wspomnień nie został w żaden sposób utrwalony, choć obiecywałam sobie regularność- zrobiło mi się przykro. Znowu jesteś niekonsekwentna - ten znienawidzony fakt, odwieczny kompleks, miliony razy przemykał mi przez myśl, ale świadomość niekonsekwencji i zaniedbania... nie zmieniała kompletnie niczego. Mijały dni, a z każdym dniem trudniej było mi wrócić. 

Przyszedł Nowy Rok, od którego już wszystko miało się zmienić. Ale minął miesiąc, a ja wciąż pozostawałam w blogowym nieistnieniu.

Tyle się wydarzyło! Ostatnie miesiące były intensywne i jednocześnie ... spokojne.

Co robiłam, gdy mnie tu nie było?

Podróżniczo udało się odwiedzić kilka europejskich stolic i kawał Polski (co zupełnie nie było w planach! ). Autostopowo jestem w całkiem dobrej formie, samorozwojowo- chyba również. Kilka punktów ze swojej listy rzeczy do zrobienia, z uśmiechem na twarzy skreśliłam. Kilkanaście innych  - z ekscytacją dopisałam. W międzyczasie zaczęłam nowe studia, żeby zaraz  je rzucić, nie widząc w podwójnym wysiłku większego sensu. Sprawdziłam się w roli lidera projektu, po raz pierwszy w życiu prowadząc swój własny zespół i odkrywając w sobie pasję do działki HR. Poznałam mnóstwo ludzi, z których część została w moim życiu na dłużej. Sprawdziłam się na kilku dotąd nieznanych mi płaszczyznach. Na kilku z nich poniosłam mniejsze czy większe porażki. 

Musicie koniecznie wiedzieć, że mam za sobą najlepszy rok w życiu.  I nie boję się tego powiedzieć głośno! :) Tyle niespodzianek, tyle zaskakujących zwrotów akcji. Tyle rozczarowań, tyle motywacji, tyle prób charakteru. Wszystkie bolączki i rozterki sprawiły, że... czuję się świetnie.  Jak nigdy dotąd! Nie zmienia tego nawet fakt, że chwilwo znowu wpadłam w jakiś wewnętrzny, melancholijny chaos i złośliwie uczepiło się mnie takie poczucie niespełnienia, że gdybym umiała wycisnąć z siebie łzę, to może nawet bym sobie głośno zapłakała ;). 

Jakkolwiek paradoksalnie to nie brzmi, po tym co przed chwilą napisałam - miotam się straszliwie. Jestem obecnie na etapie poszukiwań bardziej intensywnych niż te, które nawiedzały mnie w czasie pobytu we Francji, po powrocie z niej i w trakcie/ po przyjeździe ze Stanów. Chyba tak bardzo próbuję nie utknąć w martwym punkcie, że.... potykam się o własne nogi:)

Ale żyję! Żyję kochani i wracam, bo bardzo tego miejsca potrzebuję.
W przeciwnym razie- chyba eksploduję! 


1 komentarze:

Viv pisze...

A już się obawiałam, że ten powrót nigdy nie nastąpi! Całe szczęście, że jednak wreszcie jesteś - zostań, proszę, na stałe!!! :) ciesze się, że kiedy Cię nie było, to przynajmniej dobrze się u Ciebie działo ;) wiem też, że powroty bywają bardzo trudne, sama muszę powrócić do kilku spraw i kompletnie nie wiem jak... ale u mnie od dłuższego czasu nic nie jest łatwe.

Pisz, Kochana, bo tęsknię za czytaniem Cię! :*

Prześlij komentarz