Pays basque-kilka słów o Biarritz- raju dla surferów i dla mojej duszy!

wtorek, 21 października 2014

Biarritz-niewielka nadmorska, acz charakterystyczna miejscowość w Akwitanii, położona w odległości około 190 km na południe od Bordeaux. Punkt obowiązkowy francuskich Pays Basque. Jedno z największych francuskich zaskoczeń mojego małego, podróżniczego móżdżka. 
 


Kiedy tkwiłyśmy w San Sebastian, nie bardzo wypoczęte po dobrej, ale … niezbyt wygodnej piaskowej nocy, traciłam nadzieję (i cierpliwość!), że dotrzemy do Biarritz. Czy się tym martwiłam? Może trochę. Sporo Francuzów mówiło: koniecznie zobaczcie Biarritz. Ale gdy czytałam o nim w Walczakowym przewodniku i przypominałam sobie, jak nasi francuscy doradcy opisywali nam to miejsce, przed oczami stawał mi komercyjny, wypchany po brzegi turystami snobistyczny, nadmorski kurort, będący rajem dla surferów. To sami Francuzi podsunęli mi to wyobrażenie- Biarritz opisywali jako drogie, eleganckie, najbardziej popularne zagłębie Pays Basque.


Ale kiedy w końcu ktoś zechciał nas zabrać z Hiszpanii (chłopacy, na oko nasi rówieśnicy), której na tamtą chwilę, jak już ostatnio wspominałam, miałam serdecznie dość, a co więcej- jechał w stronę Biarritz- pomyślałam sobie: może to jeszcze nie koniec wojaży na dziś!



Gdy chłopcy grzecznie wysadzili nas w odległości kilkunastu kilometrów od celu, złapałyśmy kolejnego stopika- przemiłego Francuza, który podwiózł nas.. dwa razy. Pierwszy raz- kilka kilometrów- do cywilizacji. Drugi raz- gdy zobaczył, że nadal stoimy z kawałkiem wygniecionego już mocno papieru w środku miasteczka (zabawne, ale komu by się chciało szukać innego miejsca?), postanowił zlitować się nad nami i podwieźć do celu- musiałyśmy wyglądać do prawdy.. urzekająco! :).

Najważniejsze jednak, że byłyśmy w Biarritz. Pierwsze wrażenie gdy wędrowałyśmy przez miasteczko w stronę plaży: jest cicho. Spokojnie. Czyżby sezon definitywnie można było uznać za zamknięty? Nie byłam przekonana. Kilka większych budynków, które trochę kojarzyły się z hotelami w naszych poczciwych Międzyzdrojach. Czyli jednak kurort. Turystyczny.

Biarritz jest jednym z najbardziej popularnych miejsc we francuskich Pays Basque (pozostałe: Anglet i Bayonne). Nie kusiło mnie tak bardzo, jak spokojniejsza(ponoć) i mniej komercyjna Bajonna. Ale stop poniósł nas do Biarritz, gdzie i tak nie miałyśmy dużo czasu na zwiedzanie.

Gdy zmęczone wędrówką dotarłyśmy na plażę, poczułam … zdziwienie. Ludzie owszem, są. A gdzie ich nie ma? Widok jednak... był przejmujący. Nie wiem, może to przez tę pogodę (ciepło, chłodny, lekki wiatr) i zmęczenie – wszystko wydawało mi się takie.. nierealne. Ja i wszystko inne gdzieś tam daleko, w tle. 



Ale z tymi surfermi to jednak nie kłamali!







W Biarritz, gdy tylko wyjdzie się na plażę, od razu w oczy rzucają się dwa skrajne punkty – z prawej strony dumna latarnia i port, z drugiej - skała Rocher de la Vierge. Musiałyśmy wybrać- w lewo czy w prawo? Jak na studentki prawa przystało, oczywiście wybrałyśmy lewo.







Gdy wędrowałyśmy wyznaczonymi szlakami w kierunku skały Najświętszej Marii Panny, czułam się wspaniale. Nie mogłam oderwać wzroku od bądź co bądź, całkiem nowego dla mnie krajobrazu. Bo o ile widok oceanu już nie dziwi, to majestatyczne skały dzielnie znoszące niewybredne prowokacje wściekłych, pienistych fal – tak.




Gdy stałam u stóp Rocher de la Vierge, spoglądając nieśmiało raz to na królową, raz to przed siebie- na górskie, niemożliwe do ogarnięcia wzrokiem szczyty Pirenejów, słysząc szum fal, czując chłodny wiatr, delikatnie muskający moją twarz- czułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Tak niewiele mi potrzeba, żeby czuć się tak dobrze. Czyste, najlepsze z możliwych, piękno. Nigdy nie widziałam czegoś takiego- mogłam tak stać i gapić się bez końca. 
 




Majestatyczna Rocher de la Vierge
Widok na latarnię z Rocher de la Vierge








Jednak gdziekolwiek bym nie była, czegokolwiek bym nie czuła- rzeczywistość zawsze brutalnie musi przypomnieć mi o swoim istnieniu i zapukać w ramię głośno krzycząc: Halo, czas wracać! Nawet najpiękniejszy widok dla moich mocno rozpieszczanych ostatnio oczu tego nie zmieni. Nie mając dużo czasu, musiałyśmy zacząć myśleć o powrocie. Było już późno, perspektywy złapania stopa- istniały, ale czy nie czeka nas powtórka z San Sebastian? Nigdy nie wiesz. Dlatego ze smutkiem ruszyłam powłócząc nogami w kierunku przeciwnym do tego, w którym chciały zostać oczy i dusza. Oglądając się za siebie, w głowie powtarzałam wciąż: Jeszcze tu wrócisz.

Zanim jednak ostatecznie pożegnałyśmy się z Biarritz, udało nam się zobaczyć tutejszy kościół Saint-Charles, mocno charakterystyczny dla tego miejsca i przepiękną wystawę odbywającą się u jego stóp. 
Kolejny plus dla Biarritz- jedna z najlepszych ekspozycji, jaką widziałam ostatnimi czasy, całkowicie trafiająca w moje poczucie piękna i gustu, wspaniale okazująca fenomen ludzkiego ciała. (dla zainteresowanych- tutaj link do twórczości jednego z artystów: klik). 
Na deser zaś wystawa malarska! (klik).




Powrót nie był prosty. Mimo że miałam nadzieję, że szybko czmychniemy do Bordeaux- okazało się, że mój optymizm jak zwykle płata figle. Gdy szłyśmy i szukałyśmy normalnej drogi do złapania kogokolwiek, poczułam takie zmęczenie, że jedyną rzeczą, na którą miałam ochotę, był sen. Na dodatek zaczęło padać, dobry humor gdzieś wyparował, a  przemili policjanci ostrzegali, że zaraz zrobi się ciemno, a my mamy przed sobą jeszcze tyle kilometrów do pokonania. Stróż prawa zawsze podniesie Cię na duchu, bien sûr! I z pewnością poinformuje Cię o tym, o czym wcześniej nie miałeś żadnego pojęcia.

Gdy trochę zregenerowałyśmy siły, postanowiłyśmy przejść się jeszcze kawałek w poszukiwaniu lepszej miejscówki. I tutaj już szczęście nam dopisało – spotkałyśmy dwóch Francuzów, którzy jechali razem do Bordeaux w ramach covoiturage- nie zastanawiając się długo, dołączyłyśmy do nich i po około dwugodzinnej, całkiem sympatycznej podróży, znalazłyśmy się w akademiku w Bordeaux. I tak oto nasza dwudniowa, pełna przepięknych miejsc podróż dobiegła końca- a ja po raz kolejny uwierzyłam, że „chcieć to znaczy móc” - co przydało się niesamowicie w  kolejnej wycieczce - do Marsylii, jak do tej pory- największego naszego autostopowego wyzwania, którą odwiedziłyśmy tydzień później.


P.S- Kochani (tak, ja naprawdę wierzę w to, że ktoś czyta moje wypociny!), przepraszam za zwłokę w pisaniu! Trochę ostatnio się działo, brak czasu robi swoje. Do opisania mam dwie zaległe podróże- Marsylię i La Rochelle. Od soboty na uczelni mamy tydzień wolnego - dlatego ruszamy do Paryża, później w stronę Bretanii i do Nantes. Postaram się przed wyjazdem podzielić się z wami przemyśleniami o Marsylii - póki wspomnienia mają jeszcze żywy kolor! A więc - do szybkiego usłyszenia!


1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Walczakowej przewodnik jest the best! <3 Mam wrażenie, że St Sebastien i Biarritz było wieki temu, czemu nie można cofnąć czasu?
Spokojna głowa, o Marsylii na pewno nie zapomnisz!

Prześlij komentarz