Myślodsiewnia

środa, 15 kwietnia 2015

Nie lubię pożegnań. Nigdy nie potrafiłam zastąpić lekkiego „do widzenia”, rzuconego niedbale na koniec spotkania, poważnym i świadomym „żegnaj”. Lubiłam to poczucie, że zawsze można wrócić. Ostateczności mnie nie dotyczyły.

Może dlatego nigdy nie byłam świadoma, że czas pożegnania właśnie nadszedł. Że właśnie się dzieje. Że nie jest gdzieś obok mnie, że to właśnie JA w nim uczestniczę. 
Czasami zastanawiam się - jak mogłam się tak pomylić? Może podświadomie szukałam w swojej rzeczywistości filmowych scen pożegnań? Może ich nie zauważyłam, bo były proste, zwyczajne, zupełnie nieckliwe. Przykryte maską codzienności, nie chciały zwracać na siebie uwagi.

Kiedy człowiek ociera się o ostateczność, nie może się z nią pogodzić. Bo jak to możliwe, że to, co było codziennością, nagle staje się już nawet nie mgłą, a.. czarną dziurą? Jak oszukać rozum, jak wytłumaczyć się sercu? Niełatwo jest powiedzieć „żegnaj”, gdy podświadomie czekasz na znak, gdy pragniesz powrotu nie cudu, a codzienności.
Przecież się nie żegnałeś! Odszedłeś, to prawda, ale tylko na chwilę, nie na zawsze! Przecież planowałeś wrócić. Nic dziwnego, że ciężko pogodzić się ze świadomością, że nie ma do czego wracać, że.... to już koniec.
Ostateczność nie zna litości.

Jeszcze rok temu, oburzona tupnęłabym nogą i upierałabym się przy swoim. Jak uparta dziewczynka, próbowałabym na przekór boksować się z ostatecznością. Udowodnić jej, że się myli, że tak nie można, że to niesprawiedliwe. Jeszcze rok temu, udowodniłabym światu, jak bardzo jest niemądry, że sobie ze mnie żartuje, że nie wierzę w jego dowcip. Jego kpiny nie robią na mnie żadnego wrażenia, nie obchodzą mnie reguły, którym podporządkowują się wszyscy, ale.. przecież nie ja!

Jeszcze rok temu...byłam bardzo niemądra. Świat był światem – trwał sobie spokojnie swoim rytmem. Czego ja, tak krucha istota, mogłabym od niego wymagać?

Ja tylko się spontanicznie odrodziłam, zwinnie rozkwitnęłam, fruwałam jak mewa. Umarłam szybko i gwałtownie. Upór przywrócił mnie do życia. Ale co to za życie, gdy będąc młodym, czujesz się staro? Patrzysz w lustro, głębokich zmarszczek brak, siwych włosów brak, tylko oczy jakieś takie.. dojrzałe. Przejrzałe? Czujesz, że w końcu zmądrzałeś. Może nie jesteś jak ateński starzec- filozof,którego słowa bez zawahania chłoną ludzie. Wciąż sporo Ci do jego mądrości brakuje. Czujesz jednak tak ogromną przemianę, że sam nie możesz się sobie nadziwić, że odbicie w lustrze pozostało niezmienione. Najbliżsi nie widzą zmian, ale ty dobrze wiesz, że nie jesteś tym, kim jeszcze tak niedawno byłeś.

Jestem dla siebie ważna. To się nie zmieniło. Ale kiedy niespodziewanie poczułam, że mój egoizm ustępuje, uwalnia zaciśnięte na sercu szpony.. Zrozumiałam. Zrozumiałam, że jest to chyba ta mądrość, której tak długo mi brakowało. Gdy poczułam, że czyjeś szczęście jest dla mnie równie ważne, jak moje. Tak prawdziwie, wcale nieegoistycznie.  Że uczę się nim cieszyć, że.. dusza moja jest czysta, choć podziurawiona.
Teraz potrafię rozumieć. Widzieć, a nie tylko patrzeć. Znienawidzona ostateczność  i mnie w końcu dopadła.

Człowiek mądry cieszy się ze spotkań, które zmieniają jego życie. Potrafi je docenić, potrafi wyciągać z nich największą radość i inspirację. Są one dla niego najważniejszą lekcją. W jaki sposób ją odrobi- to już zależy tylko od niego. Potrafi mówić "żegnaj" ... z mądrością.
Nie oznacza to, że cieszy się znienawidzoną ostatecznością. Nie musi się oszukiwać, że sprawia mu ona radość. Po prostu po pewnym czasie przyjmuje ją za fakt. Uczy się nie negować, nie zaprzeczać, bo wie, że egoizm nie przystoi mądrym. Chce osiągnąć harmonię- nawet jeżeli przeplata się ona ze wschodami i zachodami niechcianych emocji, z którymi po prostu... trzeba sobie poradzić.
Gdybym tylko wiedziała, jak ocalić życie..... 

Zaraz, zaraz. Przecież... w końcu wiem. 


0 komentarze:

Prześlij komentarz