Rennes to stolica
Bretanii, regionu Francji, na który składają się poszarpane
wybrzeża wzdłuż kanału La Manche na północy i Oceanu
Atlantyckiego na południu.
Dlaczego tak bardzo chciałam zobaczyć
to miasto? Powód był jeden – opowieści Francuzów. Zupełnie
inna Francja - mówili - Wyjątkowa architektura. Warto odwiedzić!
Po takiej reklamie nie zniechęciły mnie głosy spotkanych po drodze
ludzi, którzy tak oto kwitowali mój entuzjazm- W Rennes nie ma
nic nadzwyczajnego.
Rennes |
Michelle, nasza hostka,
okazała się być śliczną Azjatką (mieć takie długie,
czarne, piękne włosy - marzenie!), pochodzącą z Tajwanu, przebywającą
obecnie w Rennes na jakimś programie w ramach wymiany studenckiej.
Miałyśmy szczęście, bo tego dnia wróciła z podróży
z Włoch - dzięki temu miałyśmy możliwość przenocowania w jej
mieszkaniu.
Michelle to sympatyczna
dziewczyna, z którą jednak nie udało się spędzić tyle czasu,
ile byśmy chciały. Podobnie jak my była zmęczona po podróży-
poza tym na głowie ciążyła jej jeszcze jakaś praca do napisania
na poniedziałkowe zajęcia. Dlatego po niedługiej rozmowie
położyłyśmy się wszystkie spać, bo w planach była wczesna
pobudka, zwiedzanie miasta i powrót do Bordeaux.
Pierwszy raz spędziłam
1 listopada inaczej niż stojąc nad malutkim grobem z moją rodziną.
Dziwne uczucie, ale.. kiedy przechadzałyśmy się opustoszałymi
ulicami Rennes, jakoś nie odczuwałam, że jest święto zmarłych i
cała Polska okupuje właśnie cmentarze, by wspólnie z najbliższymi
zapalić znicz ku czci pamięci tych, którzy już odeszli. We
Francji część sklepów zamknięta, to fakt (nim wytłumaczyłyśmy
zdziwionej Michelle, dlaczego są zamknięte i że nie jest to tylko
z powodu wczesnej godziny i soboty, upłynęło sporo czasu-
dziewczyna była zdziwiona, gdy powiedziałyśmy jej, że w Polsce
mamy takie święto), ale nie obchodzi się tutaj dnia zmarłych tak
intensywnie jak u nas. Dowodem może być też Francuz, który mocno
się dziwił, gdy opowiadałam mu o polskiej tradycji, zapewniając
za chwilę bardzo przekonująco, że jeżeli tylko chcę, to
naturalnie, on może pójść ze mną na cmentarz! (podobnie się
dziwił, gdy powiedziałam, że chodzę do kościoła).
Wyludnione miasto |
Szare, mżące, puste, chłodne
Rennes- taki obraz mam w pamięci, gdy myślę o naszym porannym
spacerze ulicami miasta. Michelle pokazała nam stare miasto, wąskie
uliczki, najważniejsze place i Parlament Bretanii (sama nie wiedząc
o tym, co właśnie nam pokazuje:)).
Charakterystyczne" domki" w Rennes |
Nie wiem czy wynikało to
z tego, że niedługo zabawiłyśmy z Rennes, ale z miejsc, które
odwiedziłyśmy we Francji, Rennes podobało mi się najmniej.
Architektura- owszem, ciekawa, ale nie określiłabym jej słowem
„fenomenalna”. Zaskoczeniem były palmy, których akurat na
północy Francji nie spodziewałam się zobaczyć- myślałam, że
to specjalność Akwitanii i Bordeaux :).
Po południu pożegnałyśmy
się z Michelle, wsiadłyśmy w metro i ruszyłyśmy w stronę
wylotówki- uwaga! - nie gubiąc się wcale :). Standardowy posiłek
w Macu ( a niech to, burżuja), kartka, kciuk, strzępki uśmiechu i
wiara, że jakiś najedzony (=szczęśliwy) człowiek się zlituje i
zabierze nas wyjeżdżając z Maca.
Bordeaux-Rennes- około 470 km.
Postałyśmy może z
dziesięć minut, po czym mknęłyśmy już, niemalże do samiutkiego Nantes,
z dwoma młodymi Francuzkami u boku. Dziewczyny były bardzo
pomocne- chyba z dziesięć minut jeździły po obrzeżach miasta,
aby zostawić nas na dobrej wylotówce w stronę Bordeaux.
Położenie- świetne.
Wyjazd wprost na Bordeaux, miejsce do zatrzymania się. Musiałyśmy
jednak trochę poczekać (i pośpiewać!) do czasu, aż zatrzymał
się Marok, prowadzący z nami luźną pogawędkę, nie przejmując
się wcale tym, że stoi na środku drogi (kawałek dalej miał
pobocze), że ludzie na niego trąbią i że blokuje wszystkim drogę
( my stresowałyśmy się bardziej niż on, dlatego nie zastanawiając
się zbyt długo, szybko zapakowałyśmy się do samochodu).
Najlepszy twórca napisów ever! |
Marok
podwiózł nas zaledwie kawałek, po czym wyrażając nadzieję na
wspólną imprezę w Bordeaux, wyrzucił nas na jakiejś stacji,
gdzie po około pięciu minutach złapałyśmy milczącą parkę
wracającą z wakacji z Brestu, jadącą prawie do samego Bordeaux. Tego dnia stop działał wyśmienicie! Parka zostawiła nas na
dużej stacji, jakieś 40 km od celu. Gdy stanęłyśmy przy
wyjeździe szybko zatrzymał się duży bus, który podwiózł nas na
stację w Bordeaux. Chwilę później przeklinałam odmowę
podwiezienia nas do centrum ( nie chciałam żeby nasi kierowcy
zjeżdżali z trasy, choć tak nalegali..), bo mimo że w Bordeaux,
byłyśmy na takich obrzeżach, że upłynęły prawie dwie godziny,
zanim przemaszerowałyśmy przez jakieś pole, most, aby w końcu
znaleźć się wśród cywilizacji i dotrzeć do jakiegokolwiek
środka transportu publicznego,który zawiezie nas do Pessacu :). Zmęczone, ale i
szczęśliwe, wróciłyśmy do akademikowych pokojów, łapiąc
jednak za chwilę dołek, że oto właśnie nasza przygoda dobiegła
końca. Spać położyłam się z głową pełną wrażeń, ale
jednak z poczuciem niedosytu- chyba prawdą jest, że apetyt rośnie
w miarę jedzenia.
Ze smutkiem patrzyłam,
samotna, na cztery ściany pokoju i pomyślałam, że.. coś się
zmieniło we mnie na tyle, że teraz każdy powrót po jakiejkolwiek
podróży, będzie uświadamiał mi, jak wiele jeszcze chciałabym
zobaczyć i ile wspaniałych miejsc na mnie czeka.
Nie jest to dobre, gdy
chcąc nie chcąc, trzeba wrócić do zobowiązań, co do których
zaczynasz się zastanawiać, czy faktycznie są dla Ciebie wciąż
tak samo istotne jak przed olśnieniem, które.. spadło na Ciebie
równie niespodziewanie jak jabłko na głowę Newtona.
fot. EAST NEWS |
2 komentarze:
Ale amatorszczyzna- napis na kartce, c'est scandaleux! Nata, ten gostek nie był Marokiem! Mam go zapisanego jako Nicolas, więc to raczej Francuz, zresztą nie wyglądał na Maroka. Nic nie napisałaś o swoim strachu w czasie ostatniej podwózki i nie oberwało mi się za kolejne ryzyko, to dobrze :)
A Rennes średnie w porównaniu z innymi miejscami, Michell miała rację, że 2 h na zwiedzenie miasta wystarczą.
Dla mnie Marok, ewidentnie! Nie znasz się, może i nazywać się Pierre i być Marokiem - to niczemu nie przeszkadza:D. Co do strachu w który nas pakujesz- już się po prostu przyzwyczaiłam :).
Prześlij komentarz