Powroty

środa, 16 września 2015

Lecę w chmurach i nie dowierzam, że kolejny etap mojego życia właśnie dobiega końca. Z lekkim smutkiem patrzę na oddalające się drapacze chmur. Królowa Wolności staje się malutkim punkcikiem, nie mówiąc nawet "Do widzenia". W szybie spoglądają na mnie pytająco niebieskie oczy, jakby oczekiwały potwierdzenia, że serce cieszy się na myśl o Polsce.


Setki myśli prześlizguje się zwinnie pomiędzy bladymi i rażącymi jeszcze wspomnieniami. Twarz rozjaśnia szeroki uśmiech na myśl o rodzinie i przyjaciołach. Serce już wie, że w końcu ktoś je przytuli, ucieszy się na jego widok, wysłucha nie potępiając za bezmyślność. Rozmawiam z Bogiem - nie mieliśmy dla siebie ostatnio zbyt wiele czasu. Każda mila przybliża mnie do celu, jednocześnie oddalając mnie od jednego, pewnego podsumowania mojej podróży po Stanach. Zbyt wiele myśli, zbyt mało czasu, by poskładać wszystko w logiczną całość.

Siedzę u stóp Pałacu Kultury. Patrzę na mijających mnie ludzi i na dwudziestokilogramowy plecak niewinnie wypoczywający tuż obok mnie na ławce. Siostra zakonna modli się chłonąc Ewangelię. Nawet myślę, czy by się do niej nie przyłączyć - dusza moja jest jednak zbyt mroczna, by móc rozjaśnić się Bożym Słowem. Opieram się o dom skumulowany w pięćdziesięciu pięciu litrach i nie dowierzam, że znów jestem w tym miejscu, że siedzę w stolicy jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby żadna podróż nigdy się nie wydarzyła, jak gdyby żadni ludzie w moim życiu się nie pojawili, jak gdyby nic się we mnie nie zmieniło. Słyszę tylko Polaków. Już nawet nie próbuję usłyszeć amerykańskiego gwaru, bo właśnie uświadamiam sobie, że ten zostawiłam tysiące mil za sobą.
Pociąg mknie przez zielone łąki i lasy. Stoję samotnie na korytarzu i napawam się polskim latem, dziwiąc się, że sandały nie ziębią w stopy i że drzewa jeszcze zielone, że Jesień na mnie poczekała, że z zadumą odkryję ją wśród cieniów szczecińskiego cmentarza. Zmęczenie kołysze do snu, a może to pociąg śpiewa ulubioną piosenkę na dobranoc? Ostatkami sił walczę z wciąż atakującymi mnie  wspomnieniami.

Podróż kończę tak, jak ją zaczęłam- samotnie.

Zielonogórski dworzec wita mnie zatroskanymi twarzami, martwiącymi się, czy zdążyłam na czas. Zdążyłam, jestem, wróciłam.

Z obawą myślę o tych wszystkich sprawach do załatwienia, o egzaminie na wczoraj, o pracy, akademiku, artykule... Zaraz, zaraz. Może czas pomyśleć o następnej motywacji. Podróży. Ciało trochę marudzi, a dusza nawet nie myśli, by powiedzieć "dość". A serce? Serce cieszy się zastrzykiem polskości. Wie jednak, że tutaj wszystko się zaczyna, tutaj być może wszystko się skończy, ale plany i marzenia są gdzieś pomiędzy startem i metą. 
Niebieskie oczy już wiedzą, że ta podróż, pomimo powrotu, dopiera się zaczęła i jeszcze sporo czasu upłynie, nim zechcą ją skończyć :)

2 komentarze:

Viv pisze...

A mimo wszystko, jakoś tak kamień spadł mi z serca, że już wróciłaś i jesteś bezpieczna :) chociaż rozumiem, czemu myślisz o kolejnej podróży... czasami, zwłaszcza ostatnio, myślę bardzo często o spakowaniu raptem paru rzeczy i wyjeździe nie wiadomo dokąd, byle przed siebie... Jeśli widzisz już na horyzoncie jakąś destynację, to super, ale jeśli nie, to z całego serca polecam Ci Italię ♥ nie wiem, co, ale jest tam coś tak niewiarygodnie magicznego, co sprawia, że nie da się o tym miejscu na ziemi zapomnieć :) Buziaki :*

Natalia pisze...

Tak sobie myślę, że nie trudno jest wyjechać i podróżować, najtrudniej jest wrócić do normalności i znów potrafić cieszyć się codziennymi zajęciami, uczelnią, pracą.. Ten powrót do "normalności" jest największym wyzwaniem, nie same podróże :) Włochy, słodkie Włochy, bardzo bym chciała je zobaczyć :) Mam nadzieję, że niedługo mi się to uda. Tak właściwie, to chciałabym pojechać wszędzie :D Tak wiele miejsc, tak mało czasu :D Życzę Tobie i sobie, aby jak najwięcej z nich udało się odkryć ;) Dziękuję Ci Viv za obecność tutaj i pozdrawiam Cię ciepło :)

Prześlij komentarz