Halo, ja żyję!

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

I niech ktoś mi tylko powie, że na nic był mój smutek, moje rozczarowania, łzy cisnące się do oczu, że bezsensu było lecieć tysiące kilometrów, by czuć się źle i samotnie, że lepiej i bezpieczniej w domu, przy rodzinie, że zwariowałam i że wymyślam. Niech mi ktoś powie, że się pomyliłam, że powinnam była siedzieć w jednym miejscu, że po to mam przyjaciół, aby mogli mnie pocieszyć tu i teraz, że pracę mogę znaleźć w Polsce i że Stany to wymysł mojego pokrętnego umysłu. Niech tata znowu zacznie marudzić, abym zmieniła bilet i wracała do domu miesiąc wcześniej. Radzę jednak każdemu, aby najpierw zapytał mnie – Dlaczego i po co ? Co zyskałam i co się zmieniło w ciągu zaledwie dwóch miesięcy spędzonych na campie w Stanach? Czego się nauczyłam, co sprawiło, że po raz kolejny czuję się silniejsza i świadoma swoich wad i błędów?


Trudno jest wyrazić mi, co czuję. Bo jak opisać chwile zwątpienia i najgorsze, najbardziej absurdalne i jednocześnie- najbardziej adekwatne do stanu duchowego myśli, jak opisać pobudki z nadzieją, że  wszystko jest tylko snem, nic nie znaczącym koszmarem. Jak opowiedzieć o niedowierzaniu, że kolejny raz dostaję po tyłku, że przecież już dość smutku i rozczarowań w moim życiu, że przecież czas na lepsze, czas na dobro, czas na nadzieję i dziecięce zaufanie. 
Jak opisać samotne bieganie w deszczu z poczuciem, że pragnę uciec jak najdalej i jak najprędzej. Jak opisać wyniszczającą samotność i świadomość, że nie mogę nikomu o tym opowiedzieć, bo nikt nie zrozumie, bo każdy ma swoje problemy, bo nie jestem pępkiem świata, bo przecież jestem już dużą dziewczynką i nie mogę tupnąć nóżką i z płaczem pobiec do mamy. 
Jak opisać poczucie nieprzyjemnych spojrzeń, jak opisać świadomość, że Cię nie lubią, że ludzie nie są szczerzy, że się na to nie godzisz, ale właściwie to nikogo nie obchodzisz, nikt o Ciebie nie dba, nikt o Tobie nie pamięta i cały czas trafiają Ci się sytuacje, których nie rozumiesz i którym nie dowierzasz, i sam już tak właściwie nie wiesz, czy to Twoja wina, czy zwariowałeś, czy przesadzasz,czy jesteś spisanym na straty dziwakiem. Jak pogodzić się z odrzuceniem i poczuciem, że ludzie uważają Cię za gorszego wcale z Tobą nie rozmawiając, jak nie zamknąć serca gdy czujesz, że już dawno Cię odrzucili, spisali na straty, jak nie poddać się, nie zobojętnieć i nie stracić ideałów? 
Jak nie przestać ufać Panu, skoro tak bardzo wierzyłeś, że już na pewno nie spotka Cię rozczarowanie, że przecież już zmądrzałeś i chciałeś być w porządku dla każdej spotkanej osoby, nawet jeśli czułeś, że to ponad Twoje siły?

Trudno jest wyrazić mi, ci czuję. Bo jak opisać uśmiech i radość, gdy widzisz, że ktoś otworzył przed Tobą serce. Jak nie cieszyć się z faktu, że zagubione duszyczki obdarzyły Cię zaufaniem, mówiąc z szerokim bananem na twarzy, że powierzają Ci swój sekret, bo jesteś jedyną osobą na campie, której ufają, choć prawie wcale Cię nie znają. 
Jak nie cieszyć się z tego, że ludzie mówią Ci, że jesteś zawsze uśmiechnięty, a gdy, nie daj Boże, zobaczą Cię smutną, nie potrafią zrozumieć, cóż tak złego się stało, że akurat właśnie Ty się nie uśmiechasz? Jak nie być wdzięcznym za namiastkę rodziny od obcych Ci Amerykanów, jak nie docenić sympatii i naprawdę świetnego oderwania od życia na campie w typowo amerykańskiej scenerii, w typowo amerykańskim towarzystwie, z ludźmi, którzy Cię po prostu lubią i szanują, nie oczekując nic w zamian? Jak powiedzieć "dziękuję", kiedy czujesz, że w końcu jesteś sobą, że lubią Cię za Twój uśmiech, poczucie humoru i pozytywną energię? Musielibyście to zobaczyć. Zupełnie jak w amerykańskich filmach :)
Jak przejść obojętnie obok szczerego uśmiechu i wdzięczności za przyjaźń, o której zapewnia Cię lubiana Amerykanka z pracy? Jak nie docenić podziękowań od laundry teamu, sympatii wyrażonej przemiłym prezentem, którego się kompletnie nie spodziewałeś i zapewnień, że czekają na Ciebie za rok, że liczą na to, że wrócisz? Jak nie roześmiać się na opadającą koparę ośmioletniej Amerykanki, gdy ta patrzy na Ciebie jak na przybysza z innej planety, kiedy mówisz w swoim ojczystym języku? Bo jak tak można, nie mówić po angielsku?! Czy poza Stanami, na odległej planecie zwanej Europą, jest inne życie ? :) 
Jak nie być dumnym, że ceniona przez Ciebie Meksykanka powtarzała Ci, że nie dba o to, co mówią inni, bo przecież jesteś jej favorite polish i że w ogóle to te quiero mucho. Jak nie cieszyć się na słowa od kilku przyjaciół, którzy mówią Ci: mam nadzieję, że zobaczymy się za rok. Jak nie być wdzięcznym za lekcje hiszpańskiego, za wspólne granie w kosza, za pływanie w jeziorze, za pedałowanie w upalnym słońcu. Jak nie być wdzięcznym za piękno tego miejsca, za naturę, za klimat campu, za to, że mimo wszystkich upadków wciąż się podnosiłeś, że wciąż ufałeś. Jak nie docenić faktu, że mimo  rozczarowania wciąż czujesz, że musisz robić swoje, że od dawna nie płaczesz, bo wiesz, że jesteś silniejszy, jak nie cieszyć się z poczucia, że mimo wciąż oblewanego egzaminu zwanego życiem, wciąż masz ochotę na poprawki i wiesz, że ta ochota nigdy się nie skończy, nawet jeśli zawsze już tak będzie, że będziesz na końcu świata sam jak palec ze wzrokiem wpatrzonym w niebo, bo głupia dusza wciąż jest zbyt idealistyczną, by być normalną dla świata.

Przeżyłam tu najgorsze i najlepsze chwile. Za wszystkie jestem tak samo wdzięczna. Dużo nauczyłam się o sobie samej i o ludziach wokół. To była ogromna podróż w głąb samej siebie.  Opuszczam to miejsce mądrzejsza i bogatsza w nowe doświadczenia. Nie żałuję niczego, nawet samotności rozdzierającej wnętrze. Widzę sporo swoich błędów i ufam, że uda mi się siebie udoskonalić. Wszystko jest po coś, coś, co mnie tu spotkało, jest po to wszystko. Trochę wypalona, ale mocno utwardzona podłożem porażek i rozczarowań, lecę spełniać kolejne marzenia. I niech nikt mi nie mówi, że nie warto, że po co to wszystko i na co. Ja wiem, po co. Po to, aby żyć. Mimo wszelkich przykrości, mimo rozczarowań, chciałabym tu wrócić w przyszłym roku :) Jestem pewna, że wspominając te wakacje będę pamiętać w większości tylko te dobre chwile, złe zostawię za sobą. Doceniam dobro, a wszystko co złe sprawia, że jestem silniejsza.

Halo, ja żyję! Czuję to każdym skrawkiem swojego ciała. I wiecie co? Nie chcę przestać.

Meksykańska rodzina :)
Namiastka polskości na campie
Proszę, proszę! Powiedz najbardziej skomplikowane zdanie w Twoim języku! - Szedł Sasza...
Słoneczny patrol :D
A lata lecą!
Zamyślony Fred podczas dyskusji o podatkach w Maine i historii Polski :D
Ameryka, bejbe!
Painting night z amerykańską familią
Cisza przed burzą... Jezioro Thompson
Namiastkę rodziny na obczyźnie poczułam właśnie dzięki tej Pani ;)
 

W przyszłym tygodniu Boston i California. Trzymajcie kciuki. Uwierzcie,że przydarzą mi się one jak nigdy wcześniej, bo w taki sposób będę podróżowała po raz pierwszy. Z tak wieloma niewiadomymi, tak bardzo zdając się na swój instynkt i obcych ludzi.  Po raz pierwszy w planach mam samotny couchserfing, nieznanych ludzi w podróży na tak długich dystansach, ciągłą podróż przez prawie miesiąc czasu. Postaram się pisać na bieżąco. Na campie niesamowicie się wyciszyłam (aż za bardzo), ponadto czuję, że zamknęłam się w sobie. Czas na szczyptę adrenaliny i przygodę!
 
Portland, Maine, Old town 

3 komentarze:

Viv pisze...

Jeju, tak się bałam na początku tego wpisu, że bilans wyszedł na minus... Ale jeśli tych wspaniałych chwil było równie wiele co smutnych (obyś nigdy, przenigdy ich już nie przeżywała!), to jest równowaga :) a wydaje mi się, że koniec końców będzie tak, jak napisałaś - będziesz pamiętać tylko te dobre chwile i pewnie nieraz się do nich uśmiechniesz :)
No to dopiero teraz zacznie się jazda bez trzymanki ;) trzymam kciuki, by na Twojej drodze przez ten miesiąc pojawiali się wyłącznie mili, szczerzy, pomocni i życzliwi ludzie! :)

Viv pisze...

Natka, gdzie Ty jesteś? Dosłownie i w przenośni ;)

Klaudia pisze...

ja też czuję, że żyję, od kiedy przeprowadziłam się do Budapesztu. i nikt mi nie powie, że miejsce, w którym jesteśmy, nie ma znaczenia. dwa miesiące w Chinach były rozpaczą, natomiast tutaj... nie wyobrażam sobie, że mogłabym kiedykolwiek mieszkać gdzie indziej. nie wiem, co będzie za pół roku czy rok, ale na razie żyję dla tego miasta. powodzenia!

Prześlij komentarz