Couchserfingowa gratka czyli piwowo -imprezowa Praga.

wtorek, 3 marca 2015

- Cześć, jestem Nick  - powiedział z uśmiechem nadchodzący blondyn, taszczący ze sobą duży plecak.  - Chodźcie, wszyscy na Was czekają.

Jakiś taki niepodobny ten nasz Czech do faceta ze zdjęć- przemknęło mi przez myśl - Mało czeski! No i imię się nie zgadza.. Czyżbym była tak wielką ignorantką i kompletnie pomyliła imię naszego hosta? - myślałam lekko zawstydzona swoją niewiedzą. 

Zmęczona i trochę onieśmielona ruszyłam za szczupłym, na oko 24letnim facetem. Przywitała nas czteroosobowa grupka - Francuzka, Austriak i .. Ondrej. Voila! Jest i nasz Czech. Uff, jednak do maksymalnego poziomu ignorancji jeszcze trochę mi brakuje.

Czech sympatyczny, bardzo dobrze mówiący po angielsku. Gdzie mi tam do niego, z moją ubogą angielszczyzną! Przysiądę do angielskiego! - po raz kolejny obiecałam sobie w duchu, dodając sobie przy tym nieco odwagi i śmiałości.

Towarzystwo całkiem sympatyczne. Szybka nić porozumienia z Francuzką, ciepłe "ça va?" rzucone na powitanie- pierwsze lody przełamane. Początkowe onieśmielenie powoli mijało, a podczas podróży do mieszkania naszego hosta, udało nam się porozmawiać i nie ośmieszyć się (tak bardzo) moim niedoskonałym angielskim. 

Ekipa
Wdzięczna za możliwość ciepłego prysznicu, z ulgą zmyłam z siebie wszystkie ślady i zapachy ostatniej doby. Cóż, do szalonej backpackerki jeszcze sporo mi brakuje. Póki co, wciąż chyba jestem bardziej kobietą. 

Zadowolona, pachnąca, uderzona od progu wesołym wyrzutem Piotrka: A ty co tak długo?, w dobrym nastroju, przyłączyłam się do piwa i integracji z pozostałymi couchsurferami- teraz było nas już siedmioro.  Dołączyły do nas jeszcze dwie Francuzki- Matylda i Naomi. 

Niezły ubaw mieli z namiotu i ze stopa. Naszymi opowieściami wzbudziliśmy powszechną wesołość. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że choć dla niektórych będziemy stopowym natchnieniem. Matylda oznajmiła, że latem rusza w hiszpańsko-stopowego tripa. Może zrozumie fascynację! :)

Wieczór minął nam na integrowaniu się z towarzystwem. I na smakowaniu nocnego, praskiego życia! Zaliczyłam pierwszą couchserfingową imprezę. Taką z prawdziwego zdarzenia! Ludzie z całego świata, karaoke, śmiech, piwo, fantastyczny, klimatyczny lokal z wielką korą drzewną po środku. W nocy impreza w klubie z półnagimi tancerkami. Gdzie są półnadzy faceci, ja się pytam ?!

Imprezowaliśmy większą grupą, co pozwoliło, choć na chwilę, zapomnieć o zmęczeniu i kilku godzinach snu podczas ostatnich 48 godzin. W pewnym momencie przyszedł jednak kryzys i byłam w duchu bardzo wdzięczna naszemu Czechowi za pomysł powrotu do domu.
Gdy wracaliśmy, zasypiałam na stojąco. Organizm się buntował, a ja trzęsąc się z zimna na przystanku, marzyłam tylko o tym, aby na przespać się na kawałku podłogi. Przed sobotnim zwiedzaniem Pragi trzeba było doładować wyczerpującą się już baterię.

Spać położyłam się o szóstej rano. Wstałam po godzinie 10. Ponad cztery godziny słodkiego, twardego snu wystarczyły, aby odzyskać siły. Słońce, ciepełko - można ruszać na podbój Pragi!

Buuum. Pierwsze poranne przewodnikowanie skończyło się pomyłką linii metra. Chłopaki nie wiedzieli jeszcze, co ich czeka, z drobną blondynką-przewodnikiem u boku, która mimo trzymania mapy w ręku, nie ogarniała za bardzo, co się wokół niej dzieje ;). 

W miarę szybko otrząsnęłam się jednak ze swojej ciapowatości,ale kierunkowe wpadki zdarzały się na tyle często, że dzielny Nick- Amerykaniec musiał przejąć inicjatywę. Moje tłumaczenie polskiego przewodnika i jego orientacja w terenie poskutkowały zwiedzeniem całkiem sporego kawałka czeskiej stolicy. Zaś Piotrek po prostu szedł, gdzie go moje (błędne) wskazówki poniosły albo tam, gdzie zarządził nieco obojętny na turystyczne atrakcje Amerykaniec. 

Widok z Hradczan na miasto
A jutro podbijamy Amerykę!

To piekło, nie raj.. ;)
Paryską porą w praskiej wiośnie

Francja w Czechach, vol.2
A mówili, że Barbie to młoda nastka.


Dzień z chłopakami był bardzo sympatyczny. Przez chwilę towarzyszyły nam Francuzki, dlatego mogłam, choć przez chwilę, porozmawiać z Matyldą, dziewczyną studiującą w Paryżu, którą bardzo polubiłam.
Brak było mi śmiałości, aby rozmawiać  z nią po francusku. Komentować mojej głupoty chyba głośno nie trzeba? :)

Nick - typowy, amerykański facet. Luz, powszechna wesołość i pozytywna energia. Zero problemów. Życie widziane w kolorach tęczy.


Piotrek- kumpel, z którym wydawało mi się, że znamy się od lat. I niech ktoś mi powie, że wspólne podróże nie zbliżają! Zbliżają, nawet bardziej niż regularne spotkania w pracy czy na uczelni.

Praga piękna. Choć bardzo tłoczna. Piękne kamienice, uliczki. Nowego znaczenia nabrał tekst Noski, wesoło śpiewającej w jednej z moich ulubionych piosenek Karol ma, w Pradze most... 


Lubię takie miejsca jak Praga. Artystyczny klimat unosi się tu w powietrzu. Nawet jeżeli tworzy go zwykłe brzdękolenie wesołego staruszka.


Artysty!
Kompan model
Ale jestem śliczny
Tyle Chin w Czechach!- Obchody chińskiego nowego roku

Kojarzycie tego Pana?

Wieczorem kolejna couchserfingowa impreza. Kolejni sympatyczni ludzie. Kolejna lekcja przełamywania własnej nieśmiałości. Ćwiczenia języka. Kolejna lekcja otwartości. I zachwyt, jak ludzie potrafią ze sobą rozmawiać. Jak potrafią się ze sobą dzielić. Uśmiechem, dobrocią, mieszkaniem. Kluczami. Zupełnie bezinteresownie.
Piotrek i jego stopowe opowieści były atrakcją wieczoru, gdy tylko ktoś przysiadał się do naszego stolika. Miło było podzielić się swoimi przygodami i marzeniami z ludźmi, których podziwiasz, którzy Cię inspirują i zmuszają do zastanowienia nad własnym życiem. Nad tym czego chcesz, tak na prawdę. Nad uwolnieniem się od sztywnych reguł, które cały czas narzuca Ci społeczeństwo.

Z takich wyjazdów wraca się bogatszym. Szczęśliwszym, ale i bardziej zagubionym. Bo jak tu wrócić do swoich planów, które teraz wydają Ci się blade, nijakie, niepełne. Jak wrócić do uporządkowanej wizji kariery, co do której nie jesteś już taki pewny, że to właśnie jej chcesz poświęcić najlepsze lata swojego życia, plany, młodzieńczy zapał. Gdy zaczynasz się zastanawiać nad sensem gonienia za czymś, co wydaje Ci się strasznie nadmuchane i nieprawdziwe... masz problem. Nagle trudno odróżnić Ci ucieczkę od dorosłości, która miesza Ci się z różnymi definicjami szczęścia. Trudno złapać równowagę miedzy rozsądkiem, a utopią stworzoną w sercu i głowie.

Weźmy takiego Czecha. Dobry kazus.
Chłopak studiuje prawo. Jest na czwartym roku ( nie żeby jakaś analogia...). Postanowił dla świętego spokoju skończyć nielubiane studia i założyć couchserfingowe schronisko. I przygarniać podróżników z całego świata. Tak bardzo pokochał tę ideę dzielenia się z innymi swoim czasem, mieszkaniem, sercem.
Młody chłopak. Głupi idealista? Być może. Bardzo zafascynowany podróżami - na tyle, że na opasłe tomiska prawniczych kodeksów leżące niedbale na podłodze, spogląda z nieukrywaną niechęcią i rozczarowaniem.

Po sobotniej imprezie postanowiliśmy z Piotrkiem, że zmieniamy plany. Nie wracamy do domu w niedzielny poranek, a w poniedziałek. Aby coś jeszcze uszczknąć z czeskiej stolicy. Tym bardziej, że Ondrej ochoczo przystał na nasze zapytanie o jeszcze jeden nocleg. 

Niedziela minęła na leniwym zwiedzaniu Pragi. Muzeum Techniki ( ciekawsze niż same muzeum były opowieści Piotrka o poszczególnych modelach oglądanych przez nas samochodów), czeskie knedliczki, pierwszy od trzech dni porządny, ciepły obiad. Most Karola o zmroku, pożegnanie z Pragą. 
O świcie trzeba wracać!

Piotrkowy raj
To ci dopiero, służba
O, znowu Paryż.
Okiem Wyszehradu
Widok z mostu Karola.

Pisząc "o świcie" mam na myśli ciemność, która powitała nas, gdy wygrzebaliśmy się z łóżek (5 rano). Po pożegnaniu z Czechem, pomknęliśmy na wylotówkę, co zajęło nam kolejne 2 godziny. Zmarznięta, szybko traciłam zapał do stopowania. Niekiedy wkurzona na piotrkowe mądrości, z pokorą musiałam mu,  choć częściowo, często przyznawać  rację.
Cóż, doświadczenia, stokroć większego od mojego, nikt mu nie odbierze.

Z Czech wydostaliśmy się bardzo szybko. Wieloma stopami, to fakt, ale około 10:30 byliśmy już na granicy polsko-czeskiej. Ludzie przesympatyczni- wszyscy, bez wyjątku. Czesi , Polacy. Nawet Niemka. 


Później już tylko Bogatynia i kierunek na Zgorzelec. Pełna strachu przejażdżka ze staruszkiem i jego żoną, przestraszoną chyba bardziej od nas. Pan, na oko siedemdziesięciolatek, z zamiłowaniem do szybkich sportowych wozów i do jazdy 220km/h. Chwalący się wypadkami,  z których udało mu się (cudem!) wyjść bez szwanku. Oferujący udział w interesie o wartości 100 tys zł. Nikt mi nie wmówi, że poprzez stopowanie nie da się wygrać życia ;). No, a przynajmniej dużej kasy.
A mówią, że emeryci mają w Polsce piekło!


Z niedowierzeniem spoglądamy na zegarek i cieszymy się jak dzieci. 11:30, a my jesteśmy na wylocie ze Zgorzelca. Na obiad będę w domu -myślę ucieszona, uspokajając burczący brzuch.

Miałeś chamie, złoty róg!
Trasa Zgorzelec- Żary pokonana w około... 6 godzin. Tak kochani, to są właśnie uroki stopa. Pociąg odpadał (Piotrek uparty jak osioł, choć już dawno byłam na "swoich" terenach i z łatwością mogłam coś zorganizować), ale jako dumna, równie uparta, wyzwolona kobieta, musiałam dotrzymać facetowi kroku. Dotrzymywałam, przez wiele kilometrów, kiedy wędrowaliśmy sobie, z tak zwanego butka, przez wioski, wioseczki, wsie, łąki, lasy. 

A do Pieńska szło się tak..  Jak będziecie, koniecznie obczajcie dokładnie tablicę :)

Było fajnie. Choć nie powiem - męcząco, z ogromniachnym plecakiem, pełnym niepotrzebnych rzeczy ( z targanej suszarki Piotrek miał ubaw po pachy) i suchymi biszkoptami do jedzenia. Które i tak szybko się skończyły. Kartka "Byle dalej", nieco pomogła (niektórzy twierdzili, że to niezły dowcip), ale nim dostaliśmy się na w miarę normalną trasę do Żagania, a później do Żar, minęło mnóstwo czasu. Słońce zdążyło pójść spać, a chmury gorzko zapłakać. 

Z ulgą zrobiłam kartkę z napisem "Żary". 

Piotrek nieugięty. Ja szczęśliwa, że w końcu dotarłam do ukochanej mieściny. Na Szczecin się nie ruszałam. Zmęczona, chcąca choć trochę uspokoić odchodzących od zmysłów rodziców. Siwiejącego (ponoć!) przeze mnie tatę. Poza tym było po drodze, jak nigdy wcześniej. Żal nie skorzystać!

Piotrek nie skorzystał. Zamiast zostać w moim fantastycznym towarzystwie (:)) i spokojnie przeczekać noc, postanowił ruszyć na Szczecin. I spędzić noc pod lasem. Z ukochanym namiotem. Z dzieciństwa. To się dopiero nazywa męska duma!

Mówiłam- nieugięty! Chyba właśnie za to tak bardzo go lubię.

Zmęczona, szczęśliwa, pełna nowych inspiracji i wrażeń. Znowu przepełniona pewnością, że pokochałam autostop i przygodę. Na nowo, inaczej.
Oby mi ta miłość tak prędko nie przeszła. I nawet słowa taty "Nie poznajemy Cię", nie zmienią tego, że... chyba w końcu potrafię odnajdywać największą radość w tak niewielkich, zupełnie niematerialnych, małych rzeczach ;) Spotykając tak zwykłych, i tak niezwykłych zarazem ludzi.


0 komentarze:

Prześlij komentarz