Poitou-Charentes - weekendowo w La Rochelle, część I.

piątek, 7 listopada 2014

A- La Rochelle ; na czerwono- Bordeaux
La Rochelle położone na zachodnim wybrzeżu Francji,  w regionie Poitou-Charentes nad Zatoką Biskajską, jest portem morskim i dość znanym ośrodkiem turystycznym. 
Sporą atrakcją tego miejsca jest znajdujący się w niewielkiej odległości od miasteczka Fort Boyard - znany publiczności polskiej z programu TVP2. 
Położone w odległości zaledwie  185 km od Bordeaux, La Rochelle szybko znalazło się na naszej podróżniczej liście "must have"- miejsc wartych zobaczenia.



Zanim przyjechałam do Francji, wcale nie planowałam odwiedzić La Rochelle. Ba! Nawet nie wiedziałam, że istnieje takie miejsce. Jednak gdy podczas naszych początkowych autostopowych rozmów padało stałe pytanie, którym męczyłyśmy wszystkich Francuzów- co warto zobaczyć we Francji?, prawie za każdym razem polecano nam La Rochelle. Ufając ich radom, postanowiłyśmy wybrać się tam po powrocie z Marsylii. Był to dość spontaniczny wypad- gdy w czwartek napisałam do Victora i niemalże natychmiast dostałam odpowiedź ( couchserfing- Ça marche!) , że chętnie przygarnie nas na jedną weekendową noc, mimo lekkiego zmęczenia po intensywnej podróży do Marsylii ( a raczej- po intensywnym powrocie), postanowiłyśmy po raz kolejny czmychnąć z Bordeaux i ruszyć w drogę- ku przygodzie!

Czym jest 185km w sobotni, jesienny poranek wobec marsylskich 645 km, które miałyśmy do pokonania w zaledwie kilka godzin? Krótki spacer. To jest blisko. Nic prostszego - jak zwykle gdy planuję, że dotrzemy do celu w dobrym czasie- los płata mi figle i śmieje mi się w twarz - z mojej naiwności i przesadnego optymizmu, rzecz jasna. No cóż, tej cechy chyba nigdy się nie pozbędę. Może po prostu- czas przestać planować.
Około ósmej rano wsiadłyśmy w autobus, który wywiózł nas do Mérignac- miasteczka położonego obok Bordeaux, skąd, jak podpowiedziało nam kochane googlemaps, znajdziemy dobrą drogę w stronę La Rochelle. Sęk w tym, że często zapominamy, że googlemaps nie uwzględnia potrzeb autostopowiczy. I że nie zawsze w rzeczywistości wszystko wygląda tak jak na googlowskim podglądzie. Gdy wysiadłyśmy na przystanku, wybuchnęłyśmy śmiechem. Środek miasteczka, pustego w dodatku - gdzie tu stanąć? Żadna z nas nie miała ochoty wędrować zbyt długo- jak zwykle, ( przyznam - bardzo niemądrze) nie byłyśmy zbyt dobrze wyspane, aby tak się poświęcać od samego rana.

Stopujemy więc- cóż z tego, że poza nami wokół nie ma prawie żywej duszy?
Kilka samochodów- jest dobrze. Po około piętnastu minutach zatrzymał się młody Francuz (wmawiając nam, że mamy accent charmant- śmiejąc się jednak dość jednoznacznie) i obiecał podwieźć w bardziej uczęszczane miejsce. Wysadził nas w pobliżu autostrady- i tutaj mój zapał wrócił - żółta lampka zapaliła się nad moją głową. Będziemy w La Rochelle przed jedenastą!!

Po dość długim czasie oczekiwania zatrzymała się starsza Francuzka, która podwiozła nas do stacji paliw na autostradzie. W tym miejscu znowu straciłyśmy sporo czasu - kolejne kilka kilometrów (do następnej stacji) podwiózł nas inny kierowca- w rezultacie tkwiłyśmy wciąż na stacji ( tyle, że na innej- żeby było ciekawie!), w odległości kilku kilometrów od Bordeaux. A może wciąż tkwiłyśmy w Bordeaux? Całkiem możliwe. Po pewnym czasie zatrzymał się Maroko - i nie zgadniecie! Tak, podwiózł nas kilka kilometrów. Do kolejnej stacji. Polecając przy tym swoje towarzystwo, gdybyśmy kiedyś nudziły się w Bordeaux. Nie, podziękuję za takie rozrywki. Wtedy już wiedziałam- nie ma szans na dotarcie do La Rochelle o jedenastej, bo ..  było już sporo po dziesiątej, a my znajdowałyśmy się maksymalnie 20 kilometrów od Bordeaux. Piątkowy sukces z Marsylii - nie do powtórzenia...

Plus całej sytuacji był taki, że Maroko zostawił nas na nie byle jakiej stacji- był to typ stacji, które w chwili obecnej lubię najbardziej. Duży zajazd, dużo atrakcji, dużo ludzi - dużo potencjalnych samochodów, które zawiozą nas do celu. Spotkałyśmy tam grupkę autostopowiczy z Francji, którzy także liczyli na bonne chance, które jednak.. nie nadchodziło. Po długim oczekiwaniu stwierdziłyśmy, że chyba odpuszczamy. Zrezygnowane stanęłyśmy z tabliczką niedaleko wyjazdu. Ku naszemu zdziwieniu- jest reakcja! I to jaka! Facet, który na początku wydał nam się podejrzany, okazał się.. świetnym człowiekiem, którego wspominamy z uśmiechem do dzisiaj! Pierwsze wrażenie dziwności wynikało z tego, że nie mówił po francusku - był to bowiem Hiszpan, mieszkający w Barcelonie, który mimo świetnej znajomości angielskiego (pracował w Irlandii przez kilka lat), nie potrafił wyjąkać prawie żadnego słowa po francusku. Jak wielka była jego radość, że w końcu porozmawia z kimś po angielsku! (Francuzi i ich obsesja na punkcie swojego języka...)
Hiszpan jechał w kierunku La Rochelle- kierunek zmieniał dopiero jakieś 40 kilometrów przed celem naszej podróży. 
A więc naprawdę jedziemy! I to w jakim towarzystwie! Facet- marzenie. Wybaczcie za opis na poziomie gimnazjalistki- jednak zgodnie z Walczusiem przyznałyśmy, że jesteśmy zauroczone. Sympatyczny, z braku innego słowa - po prostu - ogarnięty, z ciekawą osobowością. Przez całą drogę rozmawiało się wyśmienicie. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy w trakcie rozmowy wyszło, że jesteśmy Polkami. Na początku- nie chciał uwierzyć. W Irlandii (co chyba nikogo nie dziwi) poznał wielu Polaków, jego współlokatorka- także była Polką. Podyskutowaliśmy więc o Polakach i o emigracji - w ogóle. I na wiele innych tematów. Cóż, inna sprawa, że uroczy był także sam wygląd "naszego" Hiszpana- uwierzcie dziewczyny, wystarczyłoby tylko patrzenie, nie trzeba było słuchać! :). Hiszpan też chyba trochę nas polubił, bo mimo, że powinien skręcić w inną stronę, zawiózł nas do samego centrum La Rochelle. Pożegnał się z nami francuskimi bisous (ku naszej uciesze) i na pożegnanie wręczył butelkę hiszpańskiego wina. I jak tutaj się nie zauroczyć?

Wspomnienie Hiszpana towarzyszyło nam gdy w pewnego rodzaju amoku próbowałyśmy znaleźć informację turystyczną (zajęło nam to tylko pół godziny- jak na niewielkie La Rochelle to całkiem sporo..)

Uwierzcie mi, zgodnie z naszą zasadą - forever alone , rzadko który facet wywołuje w nas takie otępienie!:) Trzeba było jednak wziąć się w garść- godzina 13.30, centrum La Rochelle- najwyższy czas rozpocząć zwiedzanie!



Pierwsze wrażenie o La Rochelle? Niewielkie, klimatyczne, pełne wąskich uliczek miasteczko. Nie brakuje tu starych domów, XIII wiecznych murów okalających miasto, zieleni, ulic otoczonych arkadami i... tłumu ludzi- który, o dziwo, tym razem nie zawadzał, a dodawał uroku.
To zagłębie żeglarskie- tamtejsza przystań położona jest na trasie wielu szlaków żeglarskich. Jedną z większych atrakcji jest Stary Port. Tak kochani, znowu zabrałam Was w podróż do miasta portowego!
Po powrocie z Francji będę chyba miała dość portów na jakiś czas :).
Ten widok mnie rozczulił- taka tam, naiwna, dziecięca, ciepła jesień.

Rynek
Prawie jak nasze Sukiennice!




Grosse- Horlage - wejście do miasta przez bramę






 

Jeżeli lubicie spokojnie przechadzać się wśród klimatycznych uliczek, nie śpiesząc się donikąd, jeżeli macie w sobie choć krztynę romantycznej duszy - i wreszcie- jeżeli cenicie sobie odpoczynek na spokojnej, cichej plaży - La Rochelle powinno przypaść Wam do gustu! 
Mnie bardzo spodobał się klimat tego miasteczka- może dlatego, że miałam poczucie, że nie musimy śpieszyć się tak bardzo ze zwiedzaniem, bo mamy zapewniony nocleg. Myślę, że udało mi się choć trochę poczuć klimat La Rochelle- bądź co bądź odmienny od miejsc, które odwiedziłyśmy dotychczas.                                                          








Urocza parka- wydawali mi się być kompletnie z innego świata! Mignon!
Vieux Port
         
Jednak La Rochelle jest chyba najbardziej znane z trzech, dumnie wznoszących się nad zatoką, potężnych wież- Wieży Św. Mikołaja, Łańcuchowej i Wieży Latarni.
Pierwsza z nich zawdzięcza swoją nazwę patronowi żeglarzy- St.Nicolas. Budowla ta przez długi czas służyła jako więzienie.
Wieża Łańcuchowa- Tour de la Chaine- pochodząca z XIV wieku, nazwę zawdzięcza łańcuchowi który łączył ją z siostrzaną wieżą św. Mikołaja. Ostatnia z nich - Tour de la Lanterne - służyła niegdyś jako latarnia morska.



To teraz- Fruwamy!



A może by tak... popływać?
No dobrze...Tym razem wystarczy zdjęcie.
Nie kłamałam z tym żeglarstwem! :)


Po spacerze uliczkami miasteczka, nacieszeniu się widokiem starych, choć - wciąż jeszcze żywych murów, ruszyłyśmy ku miejscu, na które obie czekałyśmy z największym zniecierpliwieniem- Akwarium!
Fotorelacja z tego miejsca i opowieść o spotkaniu z  naszym hostem Victorem - w następnym poście. Obiecuję szybką kontynuację- w sobotę! :)


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nasz Hiszpan :D Zapomniałaś dodać, że przed zabraniem nas na stopa musiał "posprzątać samochód". Nadal nie mogę sobie darować, że nosiłam wino przez całe La Rochelle i Ile de Re, a ostatecznie zostało wypite na jakiejś kuchennej integracji, gdzie nikt nie wiedział jak cenny to był trunek :( A żeby było bardziej merytorycznie- miasta portowe nadal mi się podobają i gdyby tylko było cieplej, to chętnie znowu bym jakieś odwiedziła!

Anonimowy pisze...

Kto nosił, ten nosił. Nie zapędzaj się, dziewczyno!

Prześlij komentarz