Akwarium, spanie na stojąco, a na deser- Île de Ré - w La Rochelle,część II.

sobota, 8 listopada 2014

Przeogromne, wspaniałe, niesamowite!

Wielkie Akwarium w La Rochelle (klik) prezentuje ponad dziesięć tysięcy gatunków zwierząt morskich występujących w wodach Atlantyku, Pacyfiku i Morza Śródziemnego. 
65 basenów, gdzie wspaniale odtworzono naturalne ukształtowanie terenu i miejsce życia niesamowicie różnorodnych morskich stworów!





To było najlepiej wydane 12,50 euro w życiu. Cena- wysoka, nawet ze zniżką studencką. Ale nie żałuję! Było wartoPierwszy raz widziałam coś tak niesamowitego. Może dla niektórych z Was to nic wielkiego, ale ja nigdy wcześniej nie byłam w Akwarium. Nie licząc małych zbiorników wodnych gdzieś przy okazji wizyt w zoo. 
Muszę Wam opowiedzieć, jak się tam czułam. Czułam się.. magicznie. Zahipnotyzowana. Mogłam wciąż łazić, łazić i ... łazić, przyglądając się tym fascynującym, małym stworom. Albo po prostu stać i gapić się, jak im się żyje. Co robią. Czasami miałam niezły ubaw. Śmieszne te ryby! I takie urocze. Och, kiedyś chciałam być mewcem. Wtedy zapragnęłam być rybą. W kropki. A może w paski? Pastelowa czy czarna? Zależnie od nastroju!
Wspaniały świat. Sami zobaczcie.

Pan Krab!
Tak się skryły, skubane, że na początku ich nie zauważyłam!

Ratunku! Przykleiłam się!
Ta podbiła moje serce. Taki zagubiony karpik z błędnym spojrzeniem! Trochę jak ja!
Jestem gwiazdą, gwiazdą, ludzi fantazją!
A kuku!
Kojarzą mi się z "Mario" :)

Czuć się.. jak ryba w wodzie!
Te były urocze! Długo się na nie gapiłam.
Wrrr.. Przerażający, ale i piękny zarazem.
I żeby Walczusiowi nie było smutno- żółwik Bulbasaur!



Zdjęcia nie oddają uroku- to trzeba poczuć "na żywo" :)! 
Po wizycie w Akwarium spotkałyśmy się z naszym hostem. Victor-  Francuz, student w naszym wieku, okazał się być wesołym chłopakiem z dość luźnym podejściem do życia. Dużo powiedziało mi o nim jego mieszkanie- typowo studencka miejscówka. Ogromna przestrzeń, dość swobodnie zagospodarowana. Przy drzwiach kilka ogromnych reklamówek z pozostałościami z poprzedniej imprezy. W perspektywie- kolejna impreza. Można? Można! Poczułam się wtedy trochę staro. A przecież jesteśmy w tym samym wieku.

Żeby poznać się lepiej, wspólnie wypiliśmy piwo w centrum La Rochelle. Victor mimo swojego typowo studenckiego stylu życia, jednocześnie jest chłopakiem ciekawym świata, błyskotliwym, dość inteligentnym i myślę, że po prostu- dobrym. Wieczór spędziłyśmy z jego przyjaciółmi, którzy przy bliższym poznaniu okazali się być całkiem sympatycznymi ludźmi. Mieli w planach całonocną imprezę. My- zmęczone po ciężkim dniu i zwiedzaniu- marzyłyśmy tylko o tym, żeby po prostu położyć się spać (mówiłam, że czuję się staro), obojętnie gdzie i jak (no dobrze, jedyne wymagania- dach nad głową i względne ciepło). Jednak byłyśmy "w gościach" - nie wypadło odmówić i nie pójść z nimi.
Odwiedziłyśmy kilka barów/"melanżów" w La Rochelle. I wtedy zobaczyłam zupełnie inne oblicze tego pozornie cichego, romantycznego miasteczka. La Rochelle nocą naprawdę żyje! Jest pełne gwaru i ... studentów. Akurat zagłębia studenckiego się tutaj nie spodziewałam- a jednak czasami można mnie czymś zadziwić!
Muszę Wam jednak zdradzić, że mimo , iż Victor okazał się naprawdę świetnym tancerzem, jego przyjaciel-  zabawnym facetem (taniec ich dwóch i kradzież czerwonej, damskiej marynarki - widok bezcenny!), a koleżanki- jednak nie dziwnymi panienkami, a sympatycznymi , zwykłymi dziewczynami - tamtego wieczoru (uhh,..nocy i poranka..), zwyczajnie nie miałam na to siły. Chociaż muzyka była naprawdę dobra (nie żadna "łupanka", której nie znoszę, a moje starsze klimaty) - nie mogłam powstrzymać oczu przed zamykaniem się. I tego bardzo żałuję- ta noc mogła być naprawdę świetna. Walcz z naturą, głupi człowieku - a polegniesz zgładzony! 
Położyłyśmy się spać o siódmej rano. Gdy wracałyśmy z imprezy, Victor gadał, gadał i gadał- ale o czym mówił - nie powtórzę, bo nie pamiętam. Alkoholu we krwi zero. To tylko Nati - zombie- padająca ze zmęczenia.
Spałyśmy około trzech godzin- kolejnego dnia w planie była  Île de Ré - wyspa leżąca niedaleko od La Rochelle. Do teraz nie wiem, jak mój organizm wytrzymuje ostatnie trzy miesiące- mało snu, dużo dziwnych akcji - może już się przyzwyczaił? Zostawiłyśmy kartkę z podziękowaniem za nocleg (pożegnałyśmy się z Victorem tuż po imprezie) i ciasteczka na śniadanie- po czym wyruszyłyśmy, dwa zombie, odkrywać  Wyspę Ré!

 
Île de Ré leży w odległości 10 kilometrów na zachód od La Rochelle. Ze stałym lądem połączona jest mostem o długości 2900m. Ceniona za piaszczyste plaże otoczone wydmami, wioski z uroczymi domkami i śliczne uliczki- czyli jedne z rzeczy, za które Francję kocham najbardziej.






Na wyspie odpoczęłyśmy po bądź co bądź- ciężkiej nocy. Nawdychałyśmy się orzeźwiającej bryzy, odkryłyśmy kilka magicznych zakamarków, poobjadałyśmy się ciastkami, gapiąc się w Ocean. To było dobre, niedzielne popołudnie. W takim małym raju na ziemi.

A to ci dopiero! Coś jest czynne we Francji codziennie, a w dodatku jest to rynek. Impossible!
Jeden z niewielu samochodów, które spotkałyśmy na wyspie.
Niewielki kościół na wyspie i statek opadający do wnętrza świątyni- bardzo, bardzo podoba mi się ten pocieszny element południowych, francuskich kościołów.

 
Po południu wróciłyśmy do centrum La Rochelle, aby tam odnaleźć wcześniej już widzianą przez nas wylotówkę w stronę Bordeaux.
Piękna pogoda, słońce przyjemnie muskające twarz- dojedziemy czy nie dojedziemy? 
Miejsce- idealne. Ledwo wyciągnęłyśmy kciuk i tabliczkę (nie minęła minuta), a zatrzymał się niewielki busik, który mknął z La Rochelle wprost do.. Bordeaux!
Pierwszy stop w karierze, złapany wprost do naszego celu. Jak widać- nie ma na to reguły. Jedziemy!
Cały tył dla nas! Dużo przestrzeni, brak klaustrofobicznego ścisku- wciąż nie mogłam uwierzyć w nasze szczęście. Poczułam się na tyle bezpiecznie, że rozsiadłam się wygodnie i pożerając ciastka, zaczęłam spisywać wspomnienia z naszej podróży. 
Dwóch chłopaków- są w porządku - pomyślało naiwne dziewcze. Byli. Do czasu.






Zanim zaczęli wypytywać o to, co robimy wieczorem i czy mamy narzeczonych. Jeden z nich- tak bardzo podobny do znajomego mi ludka! Wypisz, wymaluj. Wiedziałam, że nie może zrobić nam krzywdy. Co do drugiego- nie miałam już takiej pewności. Gdy z uporem maniaka wciąż gadał swoje, a Walczuś dzielnie pokazywała pierścionek na palcu (to od narzeczonego z Polski, który na mnie czeka!) ja zastanawiałam się- jak tu zwiać? Czyżby powtórka z powrotu z Marsylii? No dobrze. Aż tak jak wtedy się nie bałam. Tam była dzikość, tutaj- mimo wszystko, lekkie oswojenie. Ale czy wystarczające by bezpiecznie dojechać do Bordeaux? Zaufałam mojej kompance. W pakiecie trafiło nam się jeszcze pchanie zepsutego samochodu. Zaryzykowałyśmy- dojechałyśmy do Bordeaux. W stresie- to fakt- ale wiem, że gdybym czuła tak, jak w sytuacji z powrotu z Marsylii- uciekłabym, jak wtedy. Trzeba ufać sobie. I Walczusiowi, bo jesteśmy w tym wszystkim razem!
  
Następnym razem zabieram Was w krótką podróż do świata win z Bordeaux.
 À bientôt!

0 komentarze:

Prześlij komentarz