Le Porge- pożegnanie z oceanem

czwartek, 13 listopada 2014

Le Porge to kolejna z malutkich miejscowości Akwitanii leżąca na zachodnim wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Porge oznacza porte- „drzwi” - jak wiele miejsc w tym regionie, miejscowość ta może się pochwalić mianem przystanku na trasie pielgrzymki do Santiago de Compostela.

Aby dostać się do Le Porge z Bordeaux, podobnie jak do Lacanau, o którym pisałam tu, trzeba uzbroić się w cierpliwość, wsiąść posłusznie w grzęznący w korkach, zatłoczony w gorący dzień, autobus Trans Gironde (4,20 euro – w dwie strony) i wytrzymać około 1.5 godziny chybotania i ścisku.

Po sobotnim miłym erasmusowym dniu, wrażeniach na okropnej (!) karuzeli z Włochem (Andrea - ca marche!), poczułam, że.. muszę odetchnąć. Wieczorem sprawdziłam pogodę i nie pomyliłam się- w niedzielne popołudnie, 19 października (!) nad oceanem miało być.. 27 stopni. Obawiając się (słusznie), że taka szansa więcej się nie powtórzy i że jest to prawdopodobnie ostatnia możliwość wskoczenia do wody, poczucia morskiej bryzy i złapania fali, znając swoje uwielbienie do tego typu rozrywek, postanowiłam wybrać się do jakiejś miejscowości nad Oceanem, w której jeszcze nie byłam. Z pomocą przyszła mieszkająca naprzeciwko Słowaczka, która poleciła mi Le Porge, gdyż sama odwiedziła tę miejscowość poprzedniego dnia.

Walczuś nie podzielając mojego oceanowego, kąpielowego entuzjazmu, postanowiła tym razem zostać w domu. Już myślałam, że przyjdzie mi samej wygrzewać się na plaży – na szczęście jednak Florian, francuski kolega, nie mając nic lepszego do roboty, postanowił towarzyszyć mi w niedzielnym wypadzie.

Le Porge- spokojna miejscowość, kojarząca się trochę z Lacanau. Różnica była taka, że aby dojść do plaży pokonaliśmy z Florianem całkiem ładny, malowniczy odcinek, podziwiając z niewielkiego wzniesienia zalesioną okolicę.


To był dobry dzień. Słońce grzejące w kark, ja- zmieciona przez fale niejeden raz, budząca niepohamowany śmiech Floriana, szczęśliwa, że udało się skorzystać z tak fantastycznej pogody. Niepocieszona tylko z jednego powodu- nijak nie dało się pływać. Przypływ był tak silny, że mając choć trochę na uwadze swoje życie, wolałam nie zapuszczać się zbyt daleko i grzecznie trzymałam się brzegu- to jednak wystarczyło, bym wylazła z wody cała mokra, trochę przestraszona i nie ogarniająca poniesionej klęski w walce z żywiołem. Ale co najważniejsze- szczęśliwa!


Niejeden raz mówiłam : „To moja ostatnia kąpiel w oceanie”. Myślę jednak, że tamtego dnia... faktycznie (czule!) pożegnaliśmy się na dłuższy, bliżej nieokreślony czas.

sentymentalnie i śpiewająco! :)  

Chciałabym tam jeszcze wrócić … kto wie? może za rok?


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wiesz, że już drugi raz na blogu dajesz linka do tej samej piosenki? :P (tak, wiem że jest zajebista!). Florian nie zrobił Tobie zdjęcia jak wychodzisz z oceanu?

Anonimowy pisze...

Every weekend i used to visit this site, because
i want enjoyment, as this this site conations in fact fastidious funny information too.


Have a look at my blog: Ricky Salvador

Prześlij komentarz