"Bo Paryż często mody odmianą się chlubi, a co Francuz wymyśli, to Polak polubi" ! :)

wtorek, 18 listopada 2014

Co podpowiada Wam wyobraźnia, gdy słyszycie słowo „Francja”?
Francja- elegancja! Przed oczami pojawiają się bagietki, kaszkiety, stosy serów, win, francuska moda, kuchnia, specyficzny język, żabojady i inne..  
Ale jestem przekonana, że każdy z Was Francję kojarzy także z jej znaną na całym świecie stolicą- z Paryżem, nad którym dumnie wnosi się osławiona Wieża Eiffla.  


Paris, Paris, Paris. Słodki Paryż. 

Cóż to za siła sprawia, że rok w rok , miasto przyciąga do siebie 30 milionów turystów żądnych pozostawienia tutaj ogromnej ilości pieniędzy- żeby tylko na własne oczy zobaczyć, dotknąć, poczuć .. no właśnie, co? Czyżby tylko dobry „pijar”? :) Czy może faktycznie, touristes stupides, mają trochę racji. Może Paryż potrafi zadziwić, zachwycić... i pozostaje w pamięci na tak długi czas,tak że... zawsze chce się tu wracać.

Ja zapragnęłam wrócić. Mieszkać we Francji przez kilka miesięcy i nie wykorzystać okazji, aby jeszcze raz przypomnieć sobie te gwieździste bulwary, przespacerować się brzegiem Sekwany, chłonąć piękne kamienice, odwracać się co chwilkę, by z zachwytu krzyknąć „och!”, by zobaczyć bogactwo, które tutaj... nie razi w oczy.

Czy sądziłam że wrócę w takich okolicznościach, w takim towarzystwie, będąc na takim, a nie innym etapie życia? Z pewnością - nie mogłam tego wiedzieć.
Wróciłam. Żeby.. odkryć Paryż na nowo. Inaczej. Nie okiem zakochanej w swoim mężczyźnie dziewczyny, z ufnością trzymającej kochanego za rękę, a okiem odmienionej, tak wiele rozumiejącej dziś indywidualistki, choć wciąż- ogromnej marzycielki, która tym razem nie widziała w Paryżu już tylko miasta zakochanych- zanurzyła się w nim po uszy, to fakt- ale inaczej- w sposób bardziej szalony, dojrzały, intensywny! :)


Pamiętacie, jak wyglądały przygotowania do Paryża? Wspominałam Wam o tym tutaj. Miałyśmy przygotować się do tego wyjazdu profesjonalnie, z klasą- a wyszło jak zwykle. Spontanicznie. Wszystko na ostatnią chwilę. Wieczór przed wyjazdem ogarniałyśmy plan zwiedzania, godziny otwarcia wszystkich muzeów, obiektów, googlemaps, co?jak? gdzie? kiedy? Wylotówka, mapa, pakowanie, ucisk zaniepokojenia w żołądku- z niepewności przed naszym hostem, który wydawał się być jednym, wielkim znakiem zapytania. Cud, że kogoś znalazłyśmy, skoro swoją couchserferową funkcję poszukiwacza hostów postanowiłam wypełnić zaledwie kilka dni przed wyjazdem. Cóż z tego, że o podróży tej wiedziałyśmy, zanim jeszcze pojawiłyśmy się we Francji? :)
Spać położyłam się około drugiej w nocy, pobudka- o szóstej rano. Pourquoi pas?:)


Jesteśmy jednak przykładem, ze czasami właśnie takie wyjazdy są najlepsze. Bez zbędnego myślenia i rozkminiania. Ku przygodzie! Choć przyznam szczerze, że uwielbiam być przygotowana do podróży- co do miejsc wartych zobaczenia w danym mieście- aby przez własną głupotę nie przegapić czegoś fajnego. Dlatego tamtego wieczoru klnęłam pod nosem na swoje niezorganizowanie, wciąż powtarzając sobie – ostatni raz w ten sposób! :)


Pessac- Paryż- 595 km, najszybszą trasą. 
Byle szybko, szybciej!

http://tnij.at/zrodlo
Na sobotnie popołudnie zaplanowałam dla nas kilka miejsc do zwiedzenia. Plan był taki- dotrzeć do Paryża około 15, zobaczyć jedno z muzeów ( w odważniejszych marzeniach- dwa) i przespacerować się wzdłuż Sekwany „zaliczając” po drodze kilka znanych mi już miejsc. Jednak jak już pewnie się domyślacie- gdy ja coś planuję- zawsze wychodzi inaczej (to ku przestrodze- nie pozwólcie mi nigdy planować!:)).
Tak, słusznie, stukacie się w czoło. Autostop i planowanie? Naiwna, wciąż tak bardzo naiwna.. :)

Ranek. Dwa zombie. Ciemność! Walczuś dzielnie ciągnący ze sobą torbę, ja- plecak, który wydawał mi się ważyć więcej niż ja sama. I jak zwykle- zagubione, zanim jeszcze wyjechały z Bordeaux, niczym bohaterowie „Lost”, nieogarniające rzeczywistości na tyle, że chcąc dojechać do odpowiedniej wylotówki, wsiadły do może i numerem odpowiedniego autobusu, ale mknącego w przeciwną stronę.

Jednak w końcu udało nam się dobrnąć do zaplanowanej wylotówki – czas- całkiem niezły, dlatego nie rozpaczamy! Uczucia? Zaspanie, wciąż ukłucie zaniepokojenia, optymizmu- trochę. Satysfakcja z nowego, po raz pierwszy - całkiem profesjonalnego kartonowego napisu. 


Paris- to brzmi dumnie! :)

Pierwszy kierowca- starszy Francuz. Podwiózł nas malusieńki kawałek po czym.. oznajmił, że musi nas wysadzić, bo skręca w inną stronę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że zostawił nas na środku autostrady. Rozpacz? Tak! Najprawdziwsza! Mając niemiłe wspomnienia z powrotu z Marsylii, wiedziałyśmy, że nie możemy po prostu stanąć z kartką na środku autostrady i liczyć na to, że nie dopadną nas francuscy policjanci, którzy są WSZĘDZIE. Ale uciec nijak nie ma gdzie. Jakiś pomysł? Jasne, jak zwykle- po fakcie. Pięć minut później- francuska drogówka, pan niby się uśmiecha ale.. no właśnie. Czyżby skończyła się nasza przygoda z Paryżem, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęła?! Byłoby smutno :). Po wyjaśnieniach, błagalnym spojrzeniu, pan postanowił ściągnąć posiłki. Uhh, chyba jednak wyglądamy na kryminalistki. A może nie? Posiłki nie przyjechały, a pan podwiózł nas na stację ( nie zjeżdżając z trasy), abyśmy mogły już legalnie kontynuować swoją wycieczkę- życząc nam przy tej miłej podróży. No cóż, jak zwykle szczęścia więcej niż... rozumu.


Na stacji przyszło nam spędzić około półtorej godziny. Stacja nieduża, ludzi mało, ale nie narzekamy! Cud, że w ogóle możemy jechać dalej. Spotkanie z innym autostopowiczem – Anglikiem, z którym zawarłyśmy małą umowę lojalności- jeśli kogoś znajdzie- pyta o możliwość transportu dla nas- i odwrotnie. Szczęście uśmiechnęło się do nas- transport do kolejnej stacji, ponoć większej, gdzie można liczyć na powodzenie w złapaniu stopa, zaproponowała młoda francuska mama podróżująca ze śliczną córeczką. Mając jednak zasadę, że na stopa podwozi tylko dziewczyny- nie zgodziła się zabrać Anglika, z którym niestety musiałyśmy się pożegnać.

Duża stacja- nowa energia! Dużo pozytywnych reakcji. Prawie udało nam się złapać stopa wprost do Paryża z panem... policjantem (!), który mimo swojej sympatii do nas, nie mógł nas zabrać,bo całe auto miał załadowane bagażami. A szkoda, mogło być ciekawie! A na pewno- szybko.

Transport zaproponował nam jednak inny pan- starszy Francuz, rybak, pochodzący z okolic Marsylii, mknący do Les Sables-d'Olonne (które też chciałam odwiedzić! No cóż, może innym razem). Najważniejsze że poniekąd w naszym kierunku. Jedziemy! Pan miły, gadatliwy, po prostu-dobry człowiek. Opowiedział nam sporo o ciężkiej pracy rybaka, o rodzinie, fabryce syna. Trasę z południa do Les Sables d'Olonne pokonuje kilka razy w roku. Bardzo miła podróż! Nie chcąc wysadzać nas na środku autostrady (uff!),nadrobił dla nas sporo kilometrów. Dotrzymałyśmy mu towarzystwa podczas obiadu, po czym.. podwiózł nas jeszcze kawałek, mimo że mógł nas zostawić na jednej ze stacji. Ogromna uprzejmość!

Wysiadłyśmy w naprawdę dobrym miejscu, jednak zrobiło się już trochę późno. Godzina 16 (no to nici z muzeów...), a do Paryża pozostało.. ponad 400 kilometrów. Pojechałyśmy dłuższą trasą niż ta, którą widziałyśmy na googlemaps. To nic! Odpalamy muzykę, uśmiechamy się i stopujemy dalej! Znowu pozytywne reakcje. Pani chcąca zabrać nas do Nantes- też miło, ale.. nie tym razem! Wspomnienie chłopaka, który nas minął i za którym głośno krzyknęłam: looser! - za chwilę przecierając oczy ze zdumienia i spoglądając jak... zawraca (upps! czyżby faux pas?) i proponuje transport, bo „jesteśmy naprawdę urocze”. Jednakże tylko dziesięć kilometrów- nie, dziękujemy, taka stacja szybko się nie powtórzy (prawdziwy powód odmowy- było mi głupio, że tak niesprawiedliwie go oceniłam!:))
 
Jednak dobrze się stało! Do prawie samego Paryża podwiozła nas Francuzka w średnim wieku- z zawodu psycholog, miła, sympatyczna kobieta, której na do widzenia nie omieszkałam (szczerze!) wyznać, że naprawdę nie sądziłam, że tego dnia dotrzemy do Paryża i że dzięki niej to jest jednak możliwe! Uśmiechnęła się tylko na to dość niespodziewane wyznanie- wysadziła nas na stacji oddalonej około 20 kilometrów od naszego celu. Godzina 19.30. Zmęczone, powłóczące nogami- ale szczęśliwe! Bez sił do stopa- ale jest już tak blisko! Kciuk, coś na kształt uśmiechu. Ciemno- ale może zauważą?:) Młody , uśmiechnięty Francuz w śmiesznym, dostawczym, malutkim wozie. Takie miłe zakończenie naszej stopowej podróży. Przesympatyczny, uroczy meloman, mknący właśnie na koncert... do samego centrum Paryża. Naprawdę miło wspominam!

Paryż przywitał nas widokiem dostojnej, przybranej już w nocne szaty, Notre-Dame, spoglądającej na nas surowo z pewnego oddalenia- znalazłyśmy się bowiem na moście Pont-Neuf. A więc.. znowu tu jestem.W tym samym miejscu mam przecież zdjęcie!:) Niesamowite uczucie... wrócić. 



A więc mój plan na dziś jest minimalnie zrealizowany- tędy miałyśmy się przechadzać dzisiejszego wieczoru! Godzina 20 – i voilà! Jesteśmy!


 

Załapałyśmy się na dzwony i małą iluminację tej chyba najpopularniejszej katedry Francji. 
Krótki spacer wzdłuż Sekwany, kłódki zakochanych. I .. konieczność wykonania telefonu do Wojtka, naszego hosta, któremu miałam dać znać od razu, gdy tylko pojawimy się w Paryżu. 
Lekkie ukłucie- jaki będzie nasz host? Spotkanie pod katedrą, przechadzka do mieszkania w centrum miasta- a zarazem - pozbycie się wszystkich wątpliwości. Wspólny zapoznawczy wieczór. Nabranie pewności, że najbliższe pięć dni przyjdzie nam spędzić w towarzystwie sympatycznego faceta – fantastycznego polskiego akcentu w tej francuskiej stolicy czarów;).


1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Chcę wrócić do Paryża! Tęsknie! Podróż może i nieprzygotowana w 100%, ale spontaniczna, udana, niezwykła, szalona <3 Drobna uwaga (jakaś musi być, jako Twoja najwierniejsza czytelniczka mam do tego prawo)-> bardzo mało opisałaś ostatniego gostka. A był całkiem ciekawy, pracuje od czasu do czasu w Rosji, coś tam wiedział o Polsce i przez nas (niejako) spóźnił się na koncert :) I taki tam drobny eufemizm "lekkie ukłucie- jaki będzie nasz host?"- masz na myśli to, że dzień przed podróżą i jeszcze w trakcie panikowałyśmy kto to jest i wymyśliłyśmy 'plan awaryjny, gdyby był jakimś bizzarem'. A to był po prostu Wojtek (nasze rozterki są teraz śmieszne :P)

Prześlij komentarz