Spotkanie z naturą czyli Cap Ferret w leniwe, niedzielne popołunie.

piątek, 26 września 2014

Cap Ferret jest miejscowością, której w zasadzie nie planowałam zobaczyć. Udałyśmy się do niej dość spontanicznie.  Kiedy w jeden z sobotnich poranków czekałyśmy niepewnie pod dworcem Saint Michel  w Bordeaux na kierowcę z covoiturage (francuskie blablacar), który miał nas zawieść na wyczekiwaną przez nas ze zniecierpliwieniem wydmę Dune du Pyla (miejsce, które będąc w Bordeaux po prostu trzeba zobaczyć, lecz do którego pomimo niewielkiej odległości trudno dojechać w przystępnej cenie- ale o tym w następnym poście) i gdy potwierdziły się nasze najgorsze obawy- że jednak kierowca się nie zjawi, byłam bardzo rozczarowana i smutna. Zirytowana wróciłam do pokoju i humor opuścił mnie na prawie cały dzień. Na szczęście wieczorem energia wróciła i zabrałam się do wyszukiwania innego miejsca nad oceanem, do którego mogłybyśmy dojechać busem, w którym mogłybyśmy zrekompensować sobie nieudaną wycieczkę i spędzić upalne, niedzielne popołudnie. Jak już się pewnie domyślacie, wybór padł na Cap Ferret.

Gdy tylko zaczęłam przeglądać dostępne strony o tym miejscu, od razu pomyślałam, że będzie się ono różniło od Lacanau i prawdę mówiąc- bardzo mi się to spodobało.
Cap Ferret położone jest w odległości nieco ponad siedemdziesięciu kilometrów od Bordeaux, jednak podobnie jak przy poprzedniej wyprawie, aby móc tam dojechać w miarę tanio, musiałyśmy wysiedzieć swoje w tkwiących w korkach busach TransGironde. Nie zrażając się jednak, dobrnęłyśmy do celu, mając w perspektywie niedzielne, gorące popołudnie spędzone w uroczym i nieco magicznym- tak to chyba dobre słowo, miejscu.

Od samego początku naszym celem była dziewiętnastowieczna phare du Cap Ferret (latarnia morska), jeden z bardziej interesujących nas  punktów słynącego z hodowli ostryg miasteczka.




Jednak gdy z uśmiechem poprosiłyśmy miłego Francuza o bilety (billet) (już pomijając fakt, że na początku myślał, że prosimy go o piwo (bière)- wiem, to niezbyt logiczna prośba, zważając na fakt, że naszym celem było odwiedzenie latarni, ale musicie pamiętać, że nasz francuski pozostawia wiele do życzenia) niemiło się rozczarowałyśmy- zaczynała się właśnie francuska pora obiadowa (12-14.00) i pan poinformował nas, że nie ma możliwości zwiedzenia budynku i doradził przyjść w  godzinach hmm.. mniej głodnych.

Postanowiliśmy więc rozejrzeć się po okolicy, która mnie zachwyciła!
Cap Ferret ma tę zaletę, że z jednej strony miasteczka znajduje się ocean, a z drugiej- zatoka Basenu Arcachon. Zdjęcie obok przedstawia oczywiście zatokę, w której rozgościły się na dobre stada uroczych łódek i która jest również domem dla rybaków i hodowców ostryg.


 



Możecie tylko sobie wyobrazić, jak ogromną radość poczułam, gdy po drugiej stronie zatoki zobaczyłam majestatyczną Dune du Pyla, na której odwiedzeniu bardzo nam  zależało w dniu poprzednim. A więc można uznać, że weekendowe plany zostały niejako spełnione, może nie do końca empirycznie, ale "Pyla" z cypelka Cap Ferret,była też miłym doświadczeniem. W Cap Ferret najbardziej urzekł mnie leniwy spokój i cisza. Może się wydawać, że czas się tutaj zatrzymał - mówię jedynie o części miasteczka w której byliśmy i którą wam opisuję,
bo kiedy przejeżdżałam busem przez Cap Ferret, widziałam że nie brakuje w nim zatłoczonych,przyciągających turystów deptaków- jest to jednak inna część miasteczka, którą my na szczęście ominęliśmy, aby skupić się na tym, co do zaoferowania ma sama natura. Wraz z Thomasem ruszyłam na małą wyspę, aby móc przyjrzeć się zatoce od drugiej strony i wcale nie byłam rozczarowana, tym co zobaczyłam!



Dune du Pyla po drugiej stronie zatoki
Cap Ferret to idealne miejsce do aktywnego wypoczynku
Żywa, nie żywa? :)

Widok na latarnię z mini wyspy w zatoce









Po krótkim spacerze udałyśmy się na szczyt latarni i do niewielkiego muzeum opowiadającego jej historię.

Basen Arcachon
Widok na zatokę ze szczytu latarni
 Wydma po raz kolejny.
 Petits bataux!

 Po spacerze  i zwiedzaniu przyszedł czas na plażowanie i kąpiel w oceanie!!


                                                                       Szczęśliwe  dziecko :)


Plaża w Cap Ferret podobała mi się przede wszystkim dlatego że... nie było tam tłumów. Cisza, spokój, szum fal- czego chcieć więcej w ciepłe, słoneczne popołudnie? Po kąpieli i krótkim odpoczynku trzeba było wracać do Bordeaux... 
Ale zanim powrót...

To jeszcze ostatnie spojrzenie i pożegnanie z Phare du Cap Ferret!





.









0 komentarze:

Prześlij komentarz