Kiedy mina mówi więcej niż słowa- czyli słoneczny dzień w pochmurnym Paryżu.

środa, 3 grudnia 2014

Zimno, szaro, deszczowo. Gdzie się podział skąpany w słońcu Paryż? Gdy cała zmarznięta, z obolałymi stopami, obudziłam się rano i zaspana zerknęłam przez Wojtkowe okno na pochmurne, smutne niebo, pomyślałam, że fantastycznym pomysłem  było zaplanowanie początku dnia od zwiedzania muzeów, których, jak już wiecie, w Paryżu nie brakuje. 

Zawstydzona!
Francja jest bogata. I bynajmniej nie o bogactwie ekonomicznym tu mowa. Francja jest bogata kulturowo. To tutaj spotkacie ludzi z różnych zakątków świata. Nikogo nie dziwi widok kobiety przyodzianej w burkę, język arabski słyszany na ulicy, nikogo nie dziwi widok Azjatów czy Afrykańczyków. Dlatego też nie zdziwiła mnie obecność Instytutu Świata Arabskiego ( Institut Monde du Arabe) w niemalże samym sercu Paryża. Jako że zarówno ja, jak i Walczuś, jesteśmy zafascynowane światem odmiennych od naszej kultur, religii i zwyczajów, a wielokulturowość nie budzi w nas poczucia odrazy czy agresji, a raczej chęć poznania i zrozumienia- ze zniecierpliwieniem czekałyśmy na wizytę w tym nieco tajemniczym dla nas miejscu.

Instytut Świata Arabskiego to zjawiskowy budynek, autorstwa Jeana Nouvela, francuskiego architekta, który zdobył międzynarodową sławę dzięki realizacji w 1987 roku właśnie tego projektu- centrum kultury arabskiej. Ciekawe połączenie nowoczesności z kolorową kulturą arabską.  Znajdują się tutaj biura, audytorium i muzeum, ale także ekspozycje czasowe.

Gmach  Instytutu Świata Arabskiego
Zobaczycie tutaj to wszystko to, co składa się na kulturę arabską- historię kształtowania państw arabskich, przedmioty codziennego użytku, muzykę, malarstwo, cześć oddaną Allachowi. Jeżeli macie chwilę czasu, możecie przysiąść na skromnej ławce i nauczyć się kilka zdań z tego niezwykłego, choć mnie osobiście nieco przerażającego, języka.

Lustra, lustra wszędzie!
Moja ocena tego miejsca - przyznam, że spodziewałam się czegoś lepszego. O ile sam gmach Instytutu zrobił na mnie niesamowite wrażenie, o tyle gdy przechadzając się po muzeum próbowałam wchłonąć specyficzny, arabski klimat, nieco się rozczarowałam. Ciężko było mojej duszy opuścić Paryż i przenieść się, tak intensywnie i głęboko, do świata arabskiego. Choć bardzo tego chciałam!

Sabāḥ ăl-khayr! Dzień dobry!
Kolejnym celem wędrówki było Muzeum Sztuki i Historii Judaizm (Musée d'Art et d'Histoire du Judaïsme). Zestawienia dwóch tak różniących się od siebie kultur i religii było całkiem ciekawym doświadczeniem. Z jednej strony- historia spleciona surowymi przykazaniami Koranu, na przeciw niej - historia narodu wybranego bazującego na przymierzu z Bogiem i bogatej kulturze Izraela.
W paryskim muzeum judaizmu panuje specyficzny klimat. Niewielu turystów (uff), cisza, zamyślenie. Poznacie tutaj dzieje narodu Izraela, zapoznacie się z malarstwem, świętami, przedmiotami codziennego użytku. Interaktywność tego miejsca - poziom zero. Miejsce ciekawe, ale tylko dla pasjonatów. To chyba tłumaczy brak tłumów :). 

Pompidou - nieopodal Muzeum Judaizmu
 
Gdy już zadowoliłyśmy swoje żołądki małym obiadem, postanowiłyśmy się rozdzielić.
Walczuś ruszył do Muzeum Orsay, które mimo że uważam za jedno z lepszych widzianych przez mnie miejsc Paryża, tym razem zdecydowałam się sobie odpuścić. W zamian za to, postanowiłam stawić czoła skomplikowanej dla mnie mapce metra z przesiadkami między liniami, które początkowo ciężko było ogarnąć mojemu móżdżkowi i ruszyć samotnie do położonej na drugim krańcu Paryża, malowniczej dzielnicy Belleville.
Tym razem udało mi się nie zgubić. No dobrze, musiałam zapytać o drogę dwóch starszych dam i jednego przemiłego jegomościa, ale dość szybko i sprawnie przedarłam się, rozgrzewając zziębnięte dłonie, przez lekko zamgloną dzielnicę, wspinając się wąskimi uliczkami na wzgórze, gdzie mieści się perełka tej części miasta, cel mojej wyprawy- Parc de Belleville. 


Cisza, spokój. Park ucina sobie drzemkę. Nie przeszkadza mi to w chłonięciu tej pięknej, nie tylko z nazwy, dzielnicy. Ciekawe mozaiki i grafiki tak fantastycznie dopełniające klimatu tego miejsca. Kolejna już panorama Paryża, widziana znowu z zupełnie innej perspektywy. Pochmurny, złowrogi Paryż i ja zamyślona wpatrująca we wszystkim dobrze znany symbol stolicy. Cóż, czas uciekać- jeszcze jedna chwila spędzona w tym miejscu porwałaby moje myśli w niebezpieczne, sentymentalne strony. 

Anemiczny Paryż

Belleville


Uciekam więc przed chłodnym Paryżem chowając się do metra i ruszam na wyspę.. Muzyki!  
Cité de la musique - to zabawne, bo gdy podczas naszej podróży i później- już u Wojtka, pytałam spotkanych ludzi o to, czy warto odwiedzić paryskie Muzeum Muzyki, nikt nie słyszał o tym miejscu i nie potrafił mi powiedzieć, gdzie się znajduje. To było coś na zasadzie- "Mam w planach wizytę w muzeum muzyki" - " Przepraszam, ale co ty masz w planach?!" :) Czy powodem jest to, że muzyczna wyspa znajduje hen hen daleko za centrum Paryża, czy to, że ludzie nie są zainteresowani muzycznymi uniesieniami - tego nie udało mi się ustalić. Najważniejsze jednak, że postawiłam na swoim!

Gdy wychyliłam głowę z podziemia, od razu się ucieszyłam, gdyż oczom moim ukazał się budynek, gdzie spodziewałam się znaleźć poszukiwane przeze mnie muzeum. Super! Odpada ryzyko zgubienia się! (chociaż wierzcie lub nie, czasami naprawdę gubienie się jest słodkie- gdy w dobrym stylu przyjdzie Ci się odnaleźć, czujesz się tak, jakby spotkała Cię najlepsza rzecz w życiu!)



Nie ma tłumów. Wspaniale. Zakładam słuchawki  i audio przewodnik wręczony mi przy wejściu. Wpadam... dosłownie - po uszy, w inny, LEPSZY świat.

Kolekcja ponad czterech tysięcy instrumentów. Przeróżnych. Harfy, bębny, piękne, ornamentowe fortepiany, trąbki, skrzypce i masa innych, których nazw nie potrafię powtórzyć, bo widziałam je po raz pierwszy raz w życiu. Historia muzyki od XVII wieku opowiedziana w tak niezwykły, melodyjny sposób. Ciekawe filmowe prezentacje. Och, jak dobrze, że się uparłam i nie zniechęciłam opiniami innych! Ze słuchawkami na uszach, co chwilę wciskałam przyciski, aby jeszcze choć przez chwilę usłyszeć harfę, pianino... a może ten dziwny afrykański bębenek? 
Szczęśliwa jak dziecko - jednocześnie w transie jak staruszka wtulona w koc na bujanym fotelu. Naprawdę nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Byłam ja, muzyka, instrumenty, mnóstwo myśli i szczęście! Mogłabym spędzić tam co najmniej pół dnia.

Załapałam się na mały koncert i  prezentację!




Co mi się nie podobało? Wracając na wieczorne spotkanie z Walczusiem(tak, znowu udało mi się nie pomylić linii metra- poczułam się jak królowa podziemia), stwierdziłam, że jednak czegoś w muzeum mi zabrakło. Jeszcze jednej tematycznie dopasowanej sali z tym, co widzimy wszędzie. Może coś z historii popu, rapu, muzyki alternatywnej. Wszystkiego tego, co (niekiedy chciałoby się westchnąć: niestety), tworzy świat muzyki w XXI wieku. Pomysłów mam wiele- obraz byłby bardziej pełny i bardziej.. zróżnicowany.

Ostatnim punktem dnia był Plac Inwalidów. Wybudowany z inicjatywy Króla-Słońce wielki kompleks budynków, leżący nieopodal Sekwany. Na samym początku służył jako szpital dla rannych inwalidów wojennych. Kompleks ten składa się z Pałacu Inwalidów (Hôtel des Invalides) oraz Kościoła- Église du Dôme, gdzie znajduje się grób Napoleona. 
 
Ładny szpital.

Kościół zamknięto nam niemal przed samym nosem. Zadowoliłyśmy się więc spacerem po Placu oraz jogurtami wszamanymi pod Pałacem. Zanim strażnicy delikatnie wyprosili nas z zamykanego kompleksu, zdążyłyśmy skostnieć z zimna. 

Dopiero siedząc pod Pałacem Inwalidów poczułam, jak bardzo jestem... nieżywa. Zanim jednak ożywiacz- znowu kilka ładnych kilometrów w towarzystwie muskających policzki paryskich przeciągów. 
Pola Elizejskie przemierzane nogami wyjącymi z rozwścieczenia. Upragniona kawa na Champs-Élysées (kto bogatemu zabroni?!) i dywagacje przy MACowym stoliczku na miarę doświadczonych życiem, dojrzałych kobiet.  Przyznanie się do starych błędów, spojrzenie łagodnie na te, które popełnimy w przyszłości- takie oto refleksje przyczepiły się do nas po pełnym wrażeń (odmiennych dla każdej z nas), kolejnym już dniu we francuskiej stolicy. Aż chciałoby się zanucić - Balayés pour toujours...Je repars à zéro!

Na szczęście z dziwnych torów myśli wyprowadził nas Wojtek, który rozerwał nas winem po powrocie do "domu". Myślę jednak, że szybko tego pożałował- niepohamowane ataki śmiechu, głupawka która ostatnimi czasy zdarza się nad wyraz często i mina tak bardzo opanowanego Wojtka- obraz, który będzie kojarzył mi się z Paryżem lepiej  i bardziej intensywnie niż Luwr czy Łuk Triumfalny :).


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ale mamy wytłumaczenie dla naszych głupawek! Par exemple szłam spać o 2-3 (po dłuuuuugich debatach z Wojtkiem kto idzie do łazienki, podczas gdy Zabojszcz próbował spać :D) a pobudka o 6.30, nie dziwie się, ze zachowywałyśmy się jak na haju. No dobra, w sumie na co dzień też tak mamy.

Anonimowy pisze...

Komentarz merytoryczny (dla odmiany!), nie wspomniałaś o Żydzie w muzeum, który zasugerował kilka miejsc do zobaczenia i pochwalił się znajomością polskiej literatury- taki pozytywny akcent, chociaż wśród tylu wrażeń o tym zapomniałyśmy :)

Prześlij komentarz